Jakub Szymański w sezon halowy wszedł w wyśmienitej formie. Polak uzyskał czas 7,48, który jest jego drugim wynikiem w karierze. W niedzielę 21-latek podczas mityngu w Duesseldorfie ustanowił rekord Polski 7,47, a zatem w Toruniu pobiegł wolniej o zaledwie 0,01 sekundy. Można tylko się zastanowić, jak bardzo Szymański wypróbowałby rekord na Copernicusie, gdyby finałowy bieg był całkiem "czysty" w jego wykonaniu. Choć początek był spektakularny, nasz zawodnik wystrzelił niczym z procy. Jakub Szymański ma plan, jak postraszyć wielkiego Granta Hollowaya - Tak, ruszyłem szybko, jednak ocierałem płotki. I wydaje mi się, że po kolei każdy. A w Duesseldorfie bieg był czystszy. Na ostatnich metrach, w rzucie, dałem krok aż za bardzo przed środkiem ciężkości, dlatego pewnie tak to wyglądało... - uśmiechnął się halowy wicemistrz Europy z ubiegłego roku. Szymański potwierdził, że ma świadomość formy, co czuje na każdym kroku. Nawet na rozgrzewce poprzedzającej start w Toruniu. Generalnie rozwinął się tak, iż dzisiaj ma świadomość, że jest w stanie już w gronie seniorów rywalizować z najlepszymi. - Do tego bieganie z najlepszymi nie deprymuje mnie, ale napędza. I nie boję się biegać z Grantem Holloway'em czy innymi gwiazdami - podkreślił. Wspomniany Holloway na razie biega w innej lidze, do niego należy bowiem halowy rekord świata, wynoszący 7,29. Bez wątpienia z Amerykanina, geniusza w swoich fachu, warto brać wzór. - Nie wiem, czy to wzór, bo na 110 m ppł technika u niego jednak kuleje, mimo że jest bardzo szybką bestią. Mogę powiedzieć, że będzie to dla mnie sukces, gdy przegram z nim o mniej niż jedną dziesiątą. To już by oznaczało, że będę naprawdę blisko niego, czułby mój oddech. Wiadomo, na końcówce to on wyprzedza, ale jest to bieganie, którego nikt nie może się powstydzić - stwierdził nasz as młodego pokolenia. Fenomen Szymańskiego polega na tym, że najpierw na jego talencie poznał się trener od... oszczepu, Bernard Werner, robiąc ze swojego wychowanka wyśmienitego płotkarza. Teraz jednak już częściej trenuje z kadrą, a w związku z tym ze szkoleniowcem Mikołajem Justyńskim. Jeden z dziennikarzy zwrócił uwagę, że po rekordzie Polski w Duesseldorfie bardzo trudno było dodzwonić się do zawodnika. Wypuszczony, czy mocno świętował, odparł. - Może delikatnie, ale patrząc po tym wyniku, chyba nie mocno. Wiem, że wiele osób chciało pogadać, ale ja tak naprawdę byłem w szoku. Zresztą po położeniu się do spania nie mogłem zasnąć przez trzy godziny. Po prostu chciałem mieć czas dla siebie - wytłumaczył. Artur Gac, Toruń