Fajdek szybko wyjaśnił sprawę. Wystarczyły trzy serie, decydowały centymetry
Paweł Fajdek jako pierwszy z reprezentantów Polski ruszył do boju w drugim dniu rywalizacji w drużynowych mistrzostwach Europy. Mimo że jest młociarzem wybitnym, pięciokrotnym mistrzem świata, trudno było wierzyć w jego sukces na stadionie Vallehermoso. W stawce było aż czterech 80-metrowców, ale... z tego sezonu. Mający problemy z łydką Polak spalił dwie pierwsze próby. A w trzeciej wypuścił młot dobrze, ten poleciał na ok. 73 metry. Uderzył w linię boczną, ale sędziowie orzekli, że nie zmieścił się w promieniu. Protest nie pomógł.

Po pierwszym dniu drużynowych mistrzostw Europy Biało-Czerwoni zajmowali w stawce 16 zespołów ósme miejsce, czyli w środku stawki. Tu jednak różnice wciąż są minimalne, w czwartek odbyły się bowiem wyłącznie konkursy w skoku o tyczce. Zofia Gaborska zajęła 11. miejsce wśród pań, Piotr Lisek skończył drugi wśród panów.
Na piątek zaplanowano aż 11 konkurencji, można więc było spodziewać się całkowitego wywrócenia tabeli. I tego, że Włochy, Wielka Brytania, Francja Niemcy czy Polska już znajdą się w czubie tabeli.
Jako pierwszy spośród Polaków do boju ruszył Paweł Fajdek. 36-latek z OŚ AZS Poznań jeszcze nie imponuje taką formą, która by pozwalała wierzyć w kolejny medal mistrzostw świata. Powolutku jednak tę dyspozycję buduje. Rzuty na 78.12 m w Diamentowej Lidze w Oslo i 77.25 m w bardzo trudnych warunkach w Estonii były tego potwierdzeniem.
W Madrycie przydałby się taki sam, najlepiej już na początku rywalizacji. A to za sprawą innego niż zwykle regulaminu.
Paweł Fajdek wielokrotnie wygrywał zmagania młociarzy w DME. W Madrycie nie był jednak faworytem
W Drużynowych Mistrzostwach Europy występuje bowiem aż 16 reprezentantów krajów, a nie ośmiu czy dziesięciu (mityngi) czy dwunastu (finały imprez mistrzowskich). Aby więc skrócić rywalizację, zaledwie ośmiu najlepszych zawodników po trzech seriach rzuca dalej - dostają dwie kolejne próby. A po pięciu zostaje już tylko czterech najlepszych - z ostatnim, szóstym rzutem.

Fajdek miał więc w tej stawce piąty wynik, za Yannem Chaussinandem, Merlinem Hummelem, Bence Halaszem i Mychajło Kochanem. Ale z drugiej strony, kilka dni temu w Estonii przewrócił się w kole, cała ta sytuacja wyglądała groźnie. Nie na tyle jednak, by naszego asa wyłączyć z walki w Madrycie, tak się wydawało. Choć na ból jednak narzekał.
Polak rzucał jako szósty, w potężnym upale, a zawodnicy nie mieli gdzie się schować. Zaskakujące było już to, że Fajdek wolno się obracał w kole, zdecydowanie za wolno. Do tego młot poleciał w siatkę, rzut nie został więc zmierzony. I to już stanowiło problem, zwiększało napięcie. Faworyci zaś nie zawiedli: Chaussinand rzucił 78.45 m, po nim Halasz aż 80.18 m, wreszcie Kochan 76.60 m.
Reprezentujący Czechy Volodymyr Myslyvcuk też nieznacznie przekroczył 75 metrów. Nie udało się zaś Hummelowi, podobnie jak Fajdek nie trafił we wrota. On jednak przynajmniej był dynamiczny.
W drugiej kolejce Polak znów powtórzył tę historię - młot poleciał w siatkę. Tym razem zabrakło niewiele, a trochę optymizmu dało to, że ruchy naszego mistrza były szybsze. Co z tego, skoro została mu jeszcze tylko jedna szansa. Ewentualne niepowodzenie sprawiało, że Polska zostałaby z... zerem do klasyfikacji łącznej.
Gdy Fajdek wszedł do koła po raz trzeci, do ósmej pozycji potrzebował rzutu na niemal 72 metry. Posłał młot w okolice 73. metra, ale ten trafił w boczną linię. A linia do sektora nie należy. Sędziowie orzekli, że ślad był poza promieniem, co zaskoczyło pięciokrotnego mistrza świata. Oznaczało trzeci "X" w tabelce i koniec marzeń o kolejnych rzutach.
A co gorsza - zero do klasyfikacji łącznej dla Polski.
Polska złożyła jednak protest, nie został uznany. - Moim zdaniem głowica była w polu, rzut powinien być ważny - mówił Fajdek w TVP Sport.
Rywalizacja najlepszych zakończyła się zaś na niezwykle wysokim poziomie, godnym mistrzostw świata. Kochan wygrał z wynikiem 81.66 m, drugi Hummel uzyskał 81.27 m - to ich rekordy życiowe. A trzeci Halasz też przekroczył 80 metrów (80.63 m).