- Oczywiście, że jestem - zaczęła Ewa Swoboda, potwierdzając swoją odporność psychiczną. - Bardzo się cieszę i mam nadzieję, że tak będziemy się ścigać do mistrzostw świata, a potem w lecie... - puściła oko gwiazda sprintu, która w finale o zaledwie 0,01 sekundy wygrała ze znakomitą sprinterką z Włoch Zaynab Dosso. Zapytana, co sobie pomyślała, gdy klękała w blokach, poza odczuciami przekazała bardzo ważna wiadomość, która winna być komunikatem do kibiców "królowej sportu". Ewa Swoboda: Naprawdę dziękuję za szacunek dla nas, dla startujących - Ten pierwszy blok... coś mi nie pasowało (w pierwszej próbie nie udało się dokończyć całej procedury startowej, Dosso uniosła głowę, pokazała, że nie jest gotowa). I bardzo dobrze, że nie wyszłyśmy, bo to by była duża klapa. Ale w drugim bloku już poczułam spokój, taką ciszę. Jestem bardzo wdzięczna kibicom i spikerowi, że wszyscy byli cicho, bo w Łodzi niestety się to nie udało. Naprawdę dziękuję za szacunek dla nas, dla startujących. Ja byłam w swoim świecie - podkreśliła podopieczna trenerki Iwony Krupy. Swoboda bardzo kontrolowała emocje, nie ulegając pokusie by pokazać słowem, że w tej chwili osiąganymi czasami, najlepszymi na świecie, wysyła sygnał innym zawodniczkom, że muszą ją gonić. - Pożyjemy-zobaczymy. Ja uważam, że na każdego trzeba uważać, bo tutaj można mieć gorszy dzień, tutaj coś, tam coś... Nie zawsze jest się w superdyspozycji. A mnie po prostu, jak widać, służy ta hala - pokreśliła 26-latka. Radość i uśmiech Swobody wywołały analogię do kalendarza Aleksandry Szmigiel "4 żywioły" na 2024 rok, a zwłaszcza do tego najgorętszego - ognia. Po stwierdzeniu, że potencjał olimpijski w kontekście nadciągających igrzysk w Paryżu ewidentnie w naszej sprinterce drzemie, zaczęła od pokłonienia się. - Dziękuję, bardzo miło to słyszeć. Ale co będziemy, to się dopiero okaże. To jest tylko sport. Ja mogę mówić, że będę biła rekordy świata i będę najlepsza. Marzenia są od tego, żeby je spełniać, ale pozostawmy to marzeniami, a nie pustymi obietnicami - rozsądnie zaakcentowała zawodniczka AZS-AWF Katowice, po czym prędko się oddaliła, bowiem do startu szykował się jej ukochany, Krzysztof Kiljan. Artur Gac, Toruń