Do rywalizacji w kobiecym sprincie przystąpiło aż 49 zawodniczek - pierwsza faza eliminacyjna odbyła się więc w siedmiu biegach. Z każdego awans wywalczyły po trzy najlepsze zawodniczki, a stawkę 24 półfinalistek uzupełniały trzy kolejne z najlepszymi czasami. Polka na swój start musiała długo czekać - do ostatniego biegu. Nie był faworytką - wyżej od niej stały szanse mistrzyni USA Malissy Jefferson oraz halowej mistrzyni świata w sprincie Szwajcarki Mujingi Kambundji. Obie niedawno biegały poniżej 10,9 s, a przecież Polka wciąż chce złamać w dozwolonych warunkach 11 sekund. O tę trzecią lokatę nasza zawodniczka miała rywalizować głównie z Portugalką Perez, która miała swój najlepszy czas w tym roku zbliżony do Polki. Ewa Swoboda doskonale zaczęła swój bieg Dość szybko okazało się jednak, że Ewa Swoboda o awans nie musi się martwić. Świetnie wyszła z bloku i zaczęła uciekać Kambundji, która biegła na sąsiednim torze. Szwajcarka jednak dogoniła Polkę, ale nie uzyskała nad nią jakiejś wielkiej przewagi. Kambundji wygrała ten bieg w czasie 10,97 s, Jefferson była druga (11,03), a Swoboda - trzecia (11,07). Był to 11. wynik biegów eliminacyjnych. - Reakcja startowa 0,119? Dawno takiej nie miała. Długo myślałam w blokach, bo dziewczyny się długo przygotowywały. Jestem szczęśliwa, dobry czas, mam półfinał - mówiła po biegu w TVP Sport. Jak sama przyznała, chciałaby wkrótce złamać 11 sekund, choć nawet to może nie dać awansu do finału mistrzostw świata. - Byłam tu w Eugene piąta na mistrzostwach świata juniorów, i to jako junior młodszy. Jakby dali to miejsce teraz, to bym wzięła - śmiała się zadowolona Polka. Półfinały i finał - już w nocy z niedzieli na poniedziałek polskiego czasu. GRA NAWROTA o sportowych zwierzętach. Niektóre przeszły do historii