Jeśli na sztafetę mieszaną 4x400 m można było stawiać w ciemno, w kontekście awansu do finału w World Athletics Relays w Nassau, a co za tym idzie, uzyskania olimpijskich przepustek, to w przypadku sprinterskiej drużyny rozstawnej pań 4x100 m już tak nie było. Owszem, Polska ma Ewę Swobodę, szóstą zawodniczkę świata z Budapesztu, biegającą już poniżej 11 sekund, ale też i kilka niewiadomych. Bieg na Bahamach pokazał, że z wielkim optymizmem można patrzeć w przyszłość. Awans Polek po 300 metrach był bardzo niepewny. I wtedy do gry włączyła się Ewa Swoboda Polki pojawiły się na bieżni już w drugim biegu, widziały, co chwilę wcześniej zrobiły z rywalkami Amerykanki. Wielkie mistrzynie na luzie uzyskały czas 42.21 s, daleko za ich plecami o drugą lokatę skutecznie walczyły Francuzki. Polska zaś miała za rywalki Jamajkę, która - obojętnie w jakim składzie - jest przecież kandydatem do walki o złoto, w każdej imprezie. I nawet poważnie osłabiona, bez swoich wielkich mistrzyń, miała być bezkonkurencyjna. A zostawała jeszcze Kanada, Dominikana czy Włochy, z zaczynającą na pierwszej zmianie Zaynab Dosso. W polskiej ekipie zaczęła Kryscina Cimanouska - bardzo dobrze, skoro uzyskała najlepszy czas pierwszej zmiany (11.49 s). Mocno przeciętna była jednak jej zmiana z Moniką Romaszko, choć najmłodsza z Polek pobiegła już później znakomicie. I świetnie przekazała pałeczkę Magdalenie Stefanowicz, która na łuku też wywiązała się ze swojego zadania. Problem w tym, że Ewa Swoboda zaczęła zmagania mając przed sobą aż trzy rywalki. Wicemistrzyni świata na 60 m z hali sprzed dwóch miesięcy spisała się jednak cudownie. Nic nie straciła ze swojej formy, choć przecież od marca nie rywalizowała, jedynie trenowała. Przyspieszyła tak, że jej przeciwniczki były bezsilne. Na tych stu metrach uzyskała czas o ponad cztery dziesiąte sekundy lepszy od Kanadyjki Crystal Emmanuel-Ahye, Chinki Yuting Li i Włoszki Alessi Pavese. Zmierzono jej lotny czas 10.09 s - doskonały, do tego momentu najlepszy w stawce. Poprawiły go dopiero w ostatnim wyścigu Brytyjka Amy Hunt i Holenderka Tasa Jiya. A najlepsza z polskich sprinterek na mecie zareagowała w swoim stylu - najpierw zakryła usta, a gdy już zobaczyła, że Polska wygrała, ruszyła w kierunku Stefanowicz i gorąco ją wyściskała. Pech wielkiej mistrzyni z Wybrzeża Kości Słoniowej. A później niemoc reprezentantów Polski W niedzielnym finale World Relays Polki powalczą jeszcze o jak najlepsze rozstawienie już w olimpijskich zmaganiach w Paryżu. Polska uzyskała w tym biegu czas 42.81 s - o 17 setnych wygrała z Kanadą, która też uzyskała awans. W dwóch ostatnich biegach olimpijskie przepustki uzyskały: Niemki, Australijki, Brytyjki i Holenderki. Zaskoczeniem jest brak w tej stawce Wybrzeża Kości Słoniowej, mimo kapitalnego występu Marie-Josée Ta Lou. Doświadczona mistrzyni dogoniła na mecie Australijkę Torrie Lewis, ale ostatecznie przegrała o... trzy tysięczne sekundy. Gdy zaś skończyły panie, do boju przystąpili panowie. Bezpośredni awans na igrzyska, już pierwszego dnia, reprezentacji Polski byłby sporą sensacją. Zwłaszcza pod nieobecność kontuzjowanego lidera naszej drużyny Dominika Kopcia, ale skoro udało się dwóm wcześniejszym sztafetom... Tym razem nie było takiej możliwości, już najmłodszy w naszej ekipie Marek Zakrzewski trochę stracił do rywali. A jeszcze więcej - biegnący po łuku Łukasz Żok. Brakowało też wyśmienitych zmian, bo przekazania pałeczki były co najwyżej przeciętne. Czas 38.87 s wystarczył tylko do szóstej pozycji. O awans Biało-Czerwoni będą musieli walczyć w nocy z niedzieli na poniedziałek polskiego czasu.