31-letnia Święty-Ersetic musiała uznać wyższość Mariki Popowicz-Drapały, która ze sprinterki przeformatowała się na biegaczkę na dystansie 400 m. Z nadspodziewanie dobrym rezultatem. W Toruniu 35-latka ustanowiła rekord życiowy czasem 52,14. Wielka gwiazda naszej "królowej sportu", dla której ostatnie miesiące były ogromną próbą m.in. siły woli i charakteru, walczyła zaciekle, ale nie była w stanie "dopaść" koleżanki z kadry. Justyna Święty-Ersetic: Bez startów w hali bym zwariowała - Na drugim kole szukałam dla siebie trochę miejsca. Próbowałam Kingę (Gackę - przyp. AG) wymijać, ale nie było to łatwe. Na pewno Marice leży hala, bo to jest szybka zawodniczka, która potrafi "otworzyć" pierwsze 200 metrów. Mnie tego troszeczkę zawsze brakowało i po prostu walczyłam, szukałam swojej pozycji - analizowała na gorąco Święty-Ersetic. Spory niedosyt naszej gwiazdy. Po wszystkim Pia Skrzyszowska zwróciła się do taty. I przywołała dialog Z drugiej strony to właśnie w tej toruńskiej hali, dwa lata temu, raciborzanka ustanowiła rekord życiowy 51,04, który do 15 lutego ubiegłego roku był rekordem Polski oraz drugim wynikiem w historii polskiej lekkoatletyki. Teraz chciałaby powrócić do najlepszej wersji siebie samej. - Na pewno chciałabym, aby to wróciło. W przeciwnym razie już by mnie tutaj z wami nie było. Tak naprawdę dla mnie w tym roku hala jest etapem przejściowym, bo staram się uważać na zdrowie, a głównie patrzę na sezon letni. Ale też nie wyobrażam sobie, abym miała całkowicie ominąć halę i być przez cały rok bez żadnych startów, bo bym zwariowała. Dlatego też zdecydowałam się na parę startów w hali, aby zobaczyć, w jakim jestem miejscu i trochę się przetrzeć - wyjaśniła multimedalistka największych światowych imprez, głównie w sztafecie. Genialna forma Polaka, znów otarł się o rekord Polski. "Nie mogłem zasnąć przez trzy godziny" Naturalnie, gdy rozmawia się ze złotą i srebrną medalistką IO, musi pojawić się temat nadciągającej imprezy w Paryżu. Nie da się ukryć, że jej trener kadrowy i klubowy Aleksander Matusiński, bardzo na nią liczy. Nawet wtedy, gdy forma czy zdrowie podopiecznej są słabsze, bo wie, że Justyna nigdy go nie zawiedzie. Zapytana wprost, w jakim miejscu jest w drodze do Paryża, odparła: Ważnym etapem, który ukoronuje sezon halowy, może być udział Święty-Ersetic w sztafecie na halowych MŚ w Glasgow (1-3 marca), choć w tej chwili każdy scenariusz wchodzi w grę. - Tak naprawdę nie wiem. Myślę, że podejmę decyzję dopiero po mistrzostwach Polski. Nie mówię "tak", nie mówię "nie", ale daję sobie jeszcze trochę czasu. I wtedy albo ruszę do Glasgow, albo na kolejne zgrupowania - odparła. Jednym z obozów, na który nastawia się lekkoatletka, na pewno będą kolejne trzy tygodnie w RPA, później tydzień wolnego lub półtora, po czym reprezentacja wyleci do Stanów Zjednoczonych na zgrupowanie aklimatyzacyjne przed sztafetami na Bahamach (ta impreza będzie bezpośrednią kwalifikacją dla zespołów sztafetowych do igrzysk w Paryżu - przyp. AG). - Zatem ten sezon będzie bardzo intensywny, zresztą jak każdy - uśmiechnęła się sportsmenka. Nie tylko fizyczne problemy ze zdrowiem dawały się w ostatnich miesiącach we znaki zawodniczce AZS-AWF Katowice. Doszła także depresja, o czym sama jesienią postanowiła poinformować opinię publiczną. Zapytana, czy ma poczucie, że w tej chwili wszystkie sprawy natury mentalnej ma pod kontrolą, mocniej się zwierzyła. Trwa jednak dmuchanie na zimne, dlatego reprezentantka korzysta z pomocy psychologa. - Jak najbardziej, jestem w stałym kontakcie i tak będzie do igrzysk. Chcę mieć to wszystko pod kontrolą, żeby nic się nie stało na ostatniej prostej - zaznacza. Niżej podpisany dobrze pamięta igrzyska w Tokio, wspólną rozmowę w wiosce olimpijskiej i ogromną sinusoidę emocji, podczas której szkliły nam się oczy. Z jednej strony u Święty-Ersetic był wybuch radości, a z drugiej przejmująca opowieść o problemach, z którymi zmagała się przed olimpiadą. To także nie pozostało bez wpływu na sferę mentalną. Ewie Swobodzie groziła "duża klapa". Ujawnia, co się stało. Wiadomość do kibiców - Myślę, że jak najbardziej. Kibice widzą tylko cząstkę, obserwują nas przez ponad 50 sekund na bieżni i uważają, że co ona tam robi, skoro biega tylko przez niespełna minutę. W tym momencie nie chodzi mi o użalanie się nad sobą, bo taką drogę sobie obrałam i jestem szczęśliwa, ale my dla tych "paru" sekund poświęcamy całe swoje życie - zaczęła biegaczka i kontynuowała: - Wiele osób nie wie, ile bólu się za tym kryje. Z tym, że ciągle nas coś boli, więc nie lecimy od razu do mediów i nie biadolimy. Po prostu duża część społeczeństwa nie wie, z czym na co dzień musimy się zmagać. Teraz, gdy praktycznie przez cały sezon nie było mnie, wszyscy już mówili: "ona się skończyła, ona już nie wróci". A tak nie jest. Potrzebowałam czasu dla siebie, żeby nabrać dystansu i znów wrócić ze zdwojoną siłą - zawadiacko zakończyła gwiazda biegów krótkich. Artur Gac, Toruń