W Helsinkach w 1952 roku Elżbieta Krzesińska mogła zdobyć olimpijski medal w skoku w dal. Jednak zbyt długi warkocz pozbawił ją miejsca na podium. Na najwyższym stopniu stanęła cztery lata później, w Melbourne, gdzie w całych igrzyskach tylko dla niej zagrano Mazurka Dąbrowskiego. "Złota Ela" bardzo ceni sobie dzień 11 listopada, w którym przyszła na świat (w 1934 roku w Młocinach, wówczas koło Warszawy). Żałuje tylko, że musiała czekać aż do 1989 roku, by mogła "w pełni świętować rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości". O lekkoatletycznej karierze Elżbiety Duńskiej zadecydował przypadek. W Elblągu, pod koniec roku szkolnego, z powodu licznych nieobecności na lekcjach wychowania fizycznego (wstydziła się przebierać w strój sportowy), nauczyciel postawił jej warunek. Dostanie na świadectwie maturalnym piątkę, jeśli przeskoczy poza wytyczoną przez niego na piasku linię. - Wylądowałam tak daleko poza linię, że zaszokowałam nie tylko nauczyciela - wspomniała była rekordzistka świata w skoku w dal (6,35 m dwa razy w 1956 roku - w Budapeszcie i Melbourne), która zdała na studia medyczne w Gdańsku (z wykształcenia lekarz stomatolog) i tam też trenowała. W 1952 roku jej szkoleniowcem został Andrzej Krzesiński. 1 stycznia 1955 roku pobrali się. Sławę zdobyła przede wszystkim ... włosami. Mimo znakomitego skoku w helsińskich igrzyskach, została przesunięta z drugiej na dwunastą pozycję. Przyczyną degradacji był długi warkocz, który przy lądowaniu, gdy miała odchyloną do tyłu głowę, pierwszy dotknął piasku, zostawiając na nim ślad długości ok. 60 cm. Konkurs przerwano, a sędziowie dyskutowali, jaką odległość skoku uznać - od belki do początku śladu warkocza, czy do śladu ciała. Mając mało czasu i wobec ostrego protestu Węgrów, orzekli, że "warkocz jest częścią ciała". Po tym zdarzeniu w Polsce wywiązała się "warkoczowa debata narodowa". Były hasła: "Duńska, obetnij warkocz bo nie chcemy tracić centymetrów!", jak również: "Duńska, nie obcinaj warkocza, bo jest on własnością narodu". Przed następnymi igrzyskami Krzesińska przezornie skróciła warkocz i zdobyła w Melbourne złoty medal. W 1960 roku w Rzymie, mimo osłabienia kontuzją i kradzieży butów (skakała w pożyczonych męskich kolcach, które były o dwa numery za duże), zdołała wywalczyć olimpijskie srebro. Swoje wspomnienia opisała w wydanej w 1994 roku książce "Zamiatanie warkoczem". - Do dziś żona imponuje mi żywotnością. Gdy idzie ze mną na trening skoku o tyczce, bo jeszcze "bawię się" w to społecznie w AZS-ie AWF-ie Warszawa, muszę ją przywiązywać, by nie "szalała". Rwie się do prowadzenia zajęć, a przecież ma problem z kręgosłupem od lat. Dyskopatia postępuje. Ale entuzjazmu jej nie brakuje - powiedział Krzesiński, który 1 października skończył 86 lat. W igrzyskach w Rzymie (1960) zajął 12. miejsce w skoku o tyczce. Zdobył kilkanaście medali mistrzostw Polski w skoku o tyczce oraz dziesięcioboju. Liczbą życzeń był zaskoczony. - Dziś urodzinowych kartek chyba nikt nie wysyła. Dominuje poczta elektroniczna, a jeszcze bardziej Facebook. Tą drogą dostałem mnóstwo życzeń z całego świata. Moje zdziwienie było ogromne, że tak wiele osób o mnie pamięta. Teraz nadchodzą do żony - dodał ceniony szkoleniowiec, który przez blisko 20 lat trenował amerykańskich tyczkarzy. "Złota Ela" ma nadzieję, że nie wszyscy znajomi wiedzą o jej rocznicy. - Bardziej pamiętają o imieninach, 19 listopada - przyznała. We wtorek spodziewa się telefonu z USA od córki - Elżbiety II, wnuczki - Elżbiety III i prawnuczki - Zofii.