Jeden z tych krążków zdobył Paweł Wojciechowski (SL WKS Zawisza Bydgoszcz), który został wicemistrzem Europy w skoku o tyczce. - Cieszę się, że Paweł po wielu zdrowotnych perturbacjach odważnie zapukał do światowej czołówki, podniósł rękę i głośno powiedział "wchodzę". Oby pozostał w tym gronie jak najdłużej - dodał. Specjalizujący się właśnie w skoku o tyczce szkoleniowiec przekonuje, że w przypadku mężczyzn można jednak mówić o niedosycie, bo jeden medal to było oczekiwane minimum. - Każdy z trzech reprezentantów biało-czerwonych jechał do Zurychu z nadzieją wywalczenia miejsca na podium i w ich zasięgu były dwa medale. Oczywiście tytuł mistrza Europy zarezerwowany był dla Renauda Lavillenie. Przepaść pomiędzy nim, chociaż Francuz po ostatniej kontuzji nie znajduje się w najwyższej formie, a resztą świata jest ogromna - zauważył. W finałowej rozgrywce Robert Sobera (AZS AWF Wrocław) nie zaliczył pierwszej wysokości 5,40, natomiast Piotr Lisek (OSOT Szczecin) z wynikiem 5,65 był szósty. Szymczak uważa jednak, że zdecydowanie bardziej zawiódł ten drugi. - Od dłuższego czasu Sobera zmaga się z różnego rodzaju kontuzjami i nie może normalnie skakać. Zdecydowanie więcej oczekiwałem od Liska, bo posiadanie drugiego wyniku na świecie do czegoś zobowiązuje. Widziałem, jak podczas treningów w hali w Spale Piotrek skakał 5,90 i zastanawiałem się wtedy, kiedy pokona sześć metrów. Niestety, szczecinianin nie radzi sobie ze stresem startowym - ocenił. Były trener kadry narodowej podkreśla również znaczny regres w światowej tyczce. I to zarówno wśród kobiet jak i mężczyzn. Czołówka, poza Lavillenie, prezentuje przeciętny poziom i zdobycie medalu na najważniejszych imprezach nie jest wielką sztuką. - U panów całkowicie pogubili się Niemcy, nie ma też Rosjan. U kobiet 10 lat temu na igrzyskach w Atenach Rogowska wywalczyła trzecie miejsce wynikiem 4,70, podczas kiedy w Zurychu Rosjance Sidorowej do mistrzostwa Europy wystarczyło skoczyć 4,65 - przypomniał. Szkoleniowiec uważa, że o ile mężczyźni z powodzeniem mogą zająć na igrzyskach w Rio de Janeiro miejsce na podium, o tyle paniom nie daje żadnych medalowych szans. Nie wierzy bowiem w nagłe odrodzenie Anny Rogowskiej. - Jej ostatnie dokonania to próba zaklinania rzeczywistości i naciągnięcia nas na udany start w Brazylii. Reszta naszych dziewczyn prezentuje słabiutki poziom i przez dwa lata na pewno nie nadrobimy wieloletnich zaniedbań. Aktualna wicemistrzyni Polski z wynikiem 4,10 Olga Frąckowiak skakała w Szczecinie nie w kolcach, tylko w zwykłych adidasach, a z Gdańska pojechała tam prosto po pracy, po 10 godzinach stania w sklepie odzieżowym - skomentował. Pomimo znakomitego startu polskich reprezentantów, którzy do niedzieli rano wywalczyli w Zurychu aż 11 medali, Szymczak nie podziela powszechnej euforii. - Większość zapewne myśli, że ta dyscyplina wspaniale się w kraju rozwija, tymczasem to jest jej agonia. W Polsce lekkoatletyki nie ma w klubach, szkołach, a nawet mediach. Nie ma systemu szkolenia, ani specjalistycznych ośrodków. Trenerzy reprezentacji zarabiali kupę kasy, a zajmowali się tylko jednym zawodnikiem zamiast całą kadrą i jej zapleczem, które wyginęło - stwierdził. Szkoleniowiec apeluje do władz polskiego sportu, aby zwiększyły finansowanie tej dyscypliny i wierzy, że minister Biernat nie da się zwieść tym wynikom. - Polska lekkoatletyka umiera. W Wielkiej Brytanii nakłady są 1200 procent większe. W AZS AWFiS Gdańsk zeskoki mają 15 lat, a po czterech powinny być wymienione. Te sparciałe gąbki śmierdzą gnojem. W Polsce wszystko zaorano i został tylko ugór. Ale na ugorze czasami wyrośnie coś pięknego, jak w Zurychu - podsumował Edward Szymczak.