Duplantis już w blokach, a tu start Diamentowej Ligi. Atak na rekord sezonu na dworcu kolejowym
Środowy wieczór w Zurychu to przede wszystkim starcie Armanda Duplantisa z Karstenem Warholmem - ich pojedynek na 100 metrów rozgrzewa cały lekkoatletyczny świat. A zanim oni ruszyli do boju, ostatni przed finałem mityng Diamentowej Ligi rozpoczęły zagania pań w skoku o tyczce. Znów w niezwykłej scenerii, czyli wewnątrz dworca kolejowego. I tak jak 12 miesięcy temu wygrała Australijka Nina Kennedy, bijąc rekord kontynentu, tak i dziś triumfowała. A później uznała, że pobicie nowego rekordu kraju to za mało, "zaczaiła" się na najlepszy wynik w tym roku na świecie.

Czwartkowy wieczór w Zurychu zapowiada wyjątkowe lekkoatletyczne emocje, być może znów dojdzie do ataku na rekord świata na 1500 m czy w skoku o tyczce. W tym drugim przypadku oczywiście za sprawą Armanda Duplantisa, choć Mondo miał w Szwajcarii do wykonania jeszcze jedno zadanie. Już rok temu umówił się z rekordzistą świata na 400 m przez płotki Karstenem Warholmem na sprawdzenie, który z nich jest szybszy. Ale na nietypowym dla obu dystansie 100 metrów.
Skoki pod dachem dworca kolejowego - to jest możliwe tylko w Zurychu. Niezwykła inauguracja Diamentowej Ligi
Zanim tyczkarz z płotkarzem sprawdzili swoją szybkość, do walki w dwunastym w tym roku mityngu Diamentowej Ligi ruszyły panie specjalizujące się w skoku o tyczce. O wynik starcia Mondo z Warholmem Nina Kennedy, Angelica Moser czy Katie Moon były pytane już we wtorek - wszystkie odpowiedziały jednomyślnie, wskazały na fachowca z ich specjalności.
W środę zaś zainaugurowały zmagania Diamentowej Ligi - jak przed rokiem - znów w hali głównego dworca kolejowego w Zurychu.

Trzeba przyznać Szwajcarom, że potrafią zrobić spektakl przy okazji zmagań tyczkarzy, niekoniecznie na stadionie. Niedawno w Lozannie Duplantis i spółka skakali na placu nad jeziorem, wstęp był darmowy. Trybuny na dworcu kolejowym w Zurychu też się wypełniły, w przeciwieństwie do niedawnych zawodów w Rzymie, gdy Stadion Olimpijski świecił pustkami. I tak jak rok temu - znów skakanie było na najwyższym światowym poziomie.
Atak na rekord Australii i Oceanii. A zaraz potem - na najlepszy wynik w tym roku na świecie.
Końcowa kolejność nie jest zaskoczenie, bo Australijka Nina Kennedy, Kanadyjka Alysha Newman i Amerykanka Katie Moon stały też na podium w olimpijskich zmaganiach w Paryżu. Przy czym Moon zdobyła na Stade de France srebro, a teraz z Newman przegrała. Czwarta tu i tam, co pewnie było rozczarowaniem dla szwajcarskich kibiców, znalazła się ich faworytka: Angelica Moser.
Sytuacja zaczęła się klarować na wysokości 4.82 m - Kennedy i Newman pokonały ją w drugim podejściu, a Moon - za trzecim razem. Później Australijka od razu zaliczyła 4.87 m, stawiając pod ścianą rywalki. Newman do końca atakowała tę wysokość, chciała o 2 cm poprawić swój rekord życiowy. Nie udało się. Moon z kolei dwie próby przeniosła na 4.92 m - by walczyć o zwycięstwo. I jej też się nie powiodło.

Została więc Nina Kennedy, który po nieudanym skoku na 4.92 m poprosiła o kolejną wysokość - 4.95 m. Ta pierwsza wystarczyłaby jej do pobiciu "życiówki", ustanowionej rok temu w tym samym miejscu. Druga jednak dawała pozycję tej z najlepszym skokiem w 2024 roku, wyprzedziłaby Brytyjkę Molly Caudery, która 4.92 m zaliczyła w Tuluzie.
Tym razem się nie udało, o rekord życiowy będzie mogła powalczyć za dziewięć dni w finale Diamentowej Ligi w Brukseli. A Zurych - jak zapewniła po zawodach - i tak kocha. W końcu wygrała tu po raz trzeci z rzędu.
Zobacz również:











