Awans do finału wcale nie był obowiązkiem polskiej sztafety. Poziom jest bardzo wyrównany, wiele sztafet prezentuje podobny poziom, choć Belgia, Francja czy Wielka Brytania zawsze są jednak gdzieś tam wyżej. Polską sztafetę zaczynał Maksymilian Szwed, teoretycznie najszybszy z naszych w tym roku. Na dziewiątym torze, nie miał kogo gonić, a przecież pierwsze kółko odbywa się jeszcze po torach. Wyglądało to jednak bardzo optymistycznie, choć Niemiec trochę się zbliżył do naszego sprintera. Karol Zalewski, najbardziej doświadczony z Biało-Czerwonych, zbiegł do krawędzi na pierwszej pozycji - było więc rewelacyjnie. Trzecia zmiana, często kluczowa, odbywała się więc po pierwszym torze, choć Igor Bogaczyński spadł najpierw za Belga, później zaś za Francuza. To wciąż jednak była dobra sytuacja, choć Hiszpanie też mieli chrapkę na bezpośredni awans. I - niestety - wyprzedzili nas podczas ostatniej zmiany. Znakomity finisz Kajetana Duszyńskiego. Radość Polaków, ale po chwili - dramat Kajetan Duszyński miał więc ciężkie zadanie, ale mu podołał. Choć z tyłu napierali Niemcy i Portugalczycy, to on nie zamierzał odpuszczać. Ba, jeszcze pokazał sprint niczym w finale sztafet mieszanych w Tokio, gdy wywalczył dla nas złoto. Wyprzedził niewysokiego Hiszpana Davida Garcię, wpadł na metę na trzeciej pozycji, za Francuzem Teo Andantem i Belgiem Dylanem Borlee. Czas 3:01.31 to był świetny prognostyk przed finałem, lepszy niż miesiąc temu w World Relays, gdy nasza drużyna wywalczyła olimpijską przepustkę. A w finale sensacyjnie miało zabraknąć Holendrów i Irlandczyków - byli na czwartym i piątym miejscu w pierwszym biegu, znacznie wolniejszym. Ci pierwsi jednak w nim pobiegną, bo... Biało-Czerwoni zostali, niestety, zdyskwalifikowani. Na pierwszej zmianie Szwed, na łuku, nadepnął na wewnętrzną linię, tego robić nie można. I choć nasi zawodnicy nie dowierzali, to przepisy są tu brutalne. Ich miejsce zajmą Portugalczycy.