Dawid Tomala w 2021 roku przeżył historię jak z bajki. Wcześniej znali go sąsiedzi i mieszkańcy z Bojszów, gdzie uparcie trenował chód, a w jednej chwili stał się sławny w całym kraju dzięki sensacyjnemu złotemu medalowi olimpijskiemu w Tokio. Kiedy w nocy naszego czasu zdobył w Japonii złoto, rano pojechałem do Bojszów gdzie jego rodzice opowiedzieli mi, jakimi wyrzeczeniami to złoto było okupione. Teraz na Stadionie Śląskim, którego Tomala został ambasadorem, była okazja pogadać z mistrzem. Uderzyło mnie, że facet, który wykazał tyle samozaparcia, myśli... o innych. Zawsze chciał uratować innym życie. Wkrótce będzie licytował medal z Tokio na potrzeby fundacji, którą założył: "ToMali zwycięzcy". Paweł Czado: Teraz wszyscy pana znają, ale wiem, że przed igrzyskami było ciężko. Pracował pan na budowie żeby zarobić na zgrupowanie. Był problem z finansami. Dawid Tomala, mistrz olimpijski w chodzie na 50 km: - Oj, był, zgadza się. Nie chcę żeby zabrzmiało, że nie miałem za co żyć. Miałem za co żyć, ale nie miałem za co trenować. Sport wymaga pieniędzy. Mnie jedne buty wystarczają na tydzień. A przecież buty nie są tanie. No dobra: najtańsze może kosztują dwie stówki, ale takie w których startuję to już koszt 500 zł. Jeśli ktoś to sobie przemnoży, to z tego robią się duże kwoty, a nie mówię o fizjoterapeutach, obozach. Teraz mam łatwiej, ale to nie znaczy, że dalej nie będę walczył o innych. Jest wielu zawodników, którym brakuje malutkiej wisienki na torcie żeby wskoczyć na wysoki poziom. Dawid Tomala: "Zasypiałem w sekundę" Ta wisienka to często finansowa pomoc.- Zgadza się, zgadza się! Ale wsparcie finansowe to jedno. Bycie wyczynowym sportowcem wymaga poświęceń. Ktoś trenuje 20 lat, a potem idzie do pracy i co ma wpisać w CV? Nie ma punktu zaczepienia. To wymaga samozaparcia. W 2020, przed igrzyskami uznałem, że sportowi poświęcę wszystko. Dlatego poszedłem na budowę wcześniej, żeby sobie zarobić na zgrupowanie. Podobno jeździł pan na koparce.- Na koparce, na wózku widłowym i suwnicy. Pracowałem od 6 rano do 14. Różnie było: czasami przychodziłem do domu, czegoś się napiłem i wychodziłem na trening, a czasami od razu padałem i zasypiałem, dosłownie w sekundę. Były dni gdy praca była cięższa, były gdy była lżejsza. Na budowie dużo się dzieje, tym bardziej, że pracowałem z bardzo ciężkim sprzętem, nieraz ważącym po kilkanaście ton. W głowie miałem cały czas, że jak coś na mnie spadnie, to mnie już nie ma... Dobrze, że miałem ekipę, która dobrze mnie wyszkoliła, dbaliśmy o BHP. To firma pracująca z ciężkim metalem. Przekonałem się, że kawałek metalu, który wygląda na lekki, wcale nie musi taki być. Ale musiałem nabrać doświadczenia. Na początku mówiłem: "to ja to przeniosę". "To przenieś" - słyszałem. Okazywało się, że nie dało się nawet tego ruszyć! Ale muszę powiedzieć, że ten czas miło wspominam i dziękuję za to, że mogłem tam pracować. To były dwa miesiące, listopad i grudzień 2020 roku, zarobiłem wtedy na zgrupowanie w Portugalii. Miałem dzięki temu mniejszy balast na sobie, nie musiałem się o to martwić. To wszystko zaowocowało. Pana tata opowiadał mi, jak wyglądały pańskie treningi. Chodził pan po Bojszowach, a ojciec panu towarzyszył. - Tak było! Ludzie z Bojszów mnie znają, mam obchodzoną całą okolicę (uśmiech). Rzeczywiście, większość treningów robiłem z tatą. Czasem za mną biegał, czasem jechał na rowerze, a kiedy była brzydka pogoda - brał samochód. Kiedy robi się długi trening, trzeba wziąć ze sobą dużo sprzętu: dwa lub trzy bidony, żele. Kiedy jest brzydka pogoda - także ręczniki i koszulki na zmianę. Całe to nasze przygotowanie od wielu lat jest wspólne. Dawid Tomala: "Trzeba dbać o zdrowie" Teraz, kiedy jestem mistrzem olimpijskim, chcę pomagać innym. Uważam, że w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze. Z tego względu zdecydowałem się wylicytować mój medal z igrzysk [dochód z licytacji ma zostać przekazany na leczenie 12-letniego Kacpra Woźniaka. Potrzebuje on 150 tysięcy złotych na operację, aby móc samodzielnie chodzić, przyp. aut.]. Licytacja odbędzie się podczas inauguracji mojej fundacji "ToMali zwycięzcy".Nie wszyscy wiedzą, że miał pan coś wspólnego z piłką nożną. - Mój wujek i dziadek grali w GTS Bojszowy. Ja też zagrałem dla tego klubu jeden mecz. Byłem wtedy w gimnazjum. Jakiś chłopak wszedł mi wyprostowaną nogą w brzuch i od razu zrezygnowałem. Zszedłem z boiska, to był hardcore. Nie zapomnę tego (uśmiech).Najbliższe plany?- W tym roku jest kilka ważnych startów. 4-5 marca udział w drużynowych mistrzostwach świata w Omanie, z chłopakami pojedziemy. A potem, w lipcu, będą indywidualne mistrzostwa świata w Eugene, w Stanach Zjednoczonych, z kolei w sierpniu - mistrzostwa Europy w Monachium. Dla mnie priorytetem ponad wszystko jest zdrowie. O nie trzeba dbać. Wiem co mówię, przed igrzyskami miałem okres, gdy nie wiedziałem czy będę w stanie przejść. Miałem bardzo duże problemy z kolanem. Mam nadzieję, że już ich nie będę miał, dużo nad tym pracuję, jestem w kontakcie z lekarzami. Zwyczajnie je przeforsowałem, sport zawodowy to nie jest zdrowie. To zdrowie utracone. Rekreacyjnie - spoko, ale na takim poziomie to cały czas balansowanie. Nie szkoda panu, że jest pan ostatnim mistrzem olimpijskim na 50 km? Na następnych igrzyskach na tym dystansie nie będziecie już rywalizować. - No szkoda, szkoda. Nie będę mógł już się spróbować na tym dystansie. Kiedy zacząłem się rozkręcać to mi go zabrali (uśmiech)... Ostatnie pytanie o Stadion Śląski. Padła dziś ciekawa deklaracja: kibice być może będą mogli pana zobaczyć, bo zazwyczaj chodziarza rzadko można zobaczyć.- Chodzi o start na jedną milę czyli 1609 metrów. Był taki start parę razy w historii, wiem, że rekord należy do chłopaka z Wielkiej Brytanii, chciałbym go pobić. Ale teraz nie będę musiał daleko jechać, zrobimy ten wyścig tutaj, na Stadionie Śląskim. Super! Zapraszam więc na Śląski. rozmawiał: Paweł Czado