Anita Włodarczyk, nasza trzykrotna mistrzyni olimpijska i czterokrotna mistrzyni świata jak rzadko która zawodniczka potrafi regulować swoją formę. Gdy dwa lata temu wracała co wielkiego sportu po długiej przerwie, przez dwa miesiące rzucała na poziomie 72-73 metrów, co nie zapowiadało zbyt dobrze przyszłości. W Tokio, w najważniejszym występie w sezonie, uzyskała jednak 78,48 i pewnie wygrała trzecie złoto olimpijskie. Podobnie było w 2018 roku - w pierwszym starcie w sezonie rzuciła w Halle zaledwie 65,71 m, ale już dwa tygodnie później poprawiła się w Chorzowie na 75,52 m. I oczywiście w sierpniu w Berlinie wywalczyła mistrzostwo Europy z wynikiem 78,94 m, deklasując konkurencję. Sęk w tym, że tym razem na samym początku pojawiły się już dwa kiepskie występy, zdecydowanie poniżej dawnego poziomu mistrzyni. A do tego Włodarczyk wraca do koła po wielomiesięcznej przerwie, spowodowanej kontuzją. Polka mistrzyni kiepsko rozpoczęła ten sezon. "Muszę się jednak przyzwyczaić do startów i rytmu zawodów" Anita Włodarczyk zaczęła bowiem ten rok od występu w mityngu w Nairobi - dwa tygodnie temu w Kenii rzuciła 70,27 m i zaledwie jedna próba była powyżej granicy 70. metra. - Pamiętam to Halle. Obiecałam trenerowi, bo wtedy jeszcze ze mną nie współpracował, drugie Halle (śmiech). A tak na poważnie, to powinnam rzucić zdecydowanie dalej. Muszę się jednak przyzwyczaić do startów i rytmu zawodów - mówiła w zeszłym tygodniu Interii. I dodała: - W tym pierwszym występie w Kenii czułam się tak, jakbym była na treningu. Kompletnie nie byłam pobudzona. Dlatego cieszę się, że w najbliższym czasie będę miała tak dużo startów, bo to pozwoli mi wejść we właściwy rytm. Pewnie, że mam wielkie doświadczenie, ale jednak czuję się nieco inaczej na rzutni po takiej przerwie. W ostatnim sezonie wcześniej musiałam go zakończyć, a w poprzednich latach też wiele nie startowałam. Czas się w końcu obrzucać na zawodach. I na to liczę w tym sezonie. Sześć równych rzutów Anity Włodarczyk. Niestety, o 10 metrów za blisko W Nowym Tajpej lepiej jednak nie było. Ba, było nawet gorzej. Doświadczona lekkoatletka ani razu nie dorzuciła do 70. metra, w najlepszej pierwszej próbie uzyskała 66,38 m. Rzucała regularnie, ale jednak zawsze w granicach 64-66 metrów. To pozwoliło jej wygrać zawody, ale... wynik jednak budzi pewien niepokój. Teoretycznie niemal zawsze w wypadku Włodarczyk było tak, że poprawiała się z występu na występ. Teraz zaś rzuciła o cztery metry bliżej niż w Afryce. Na dodatek po raz pierwszy od 14 lat w swoim drugim starcie w sezonie nie przekroczyła 70. metra. Światowa czołówka zaś rzuca już dużo dalej. W nocnym, polskiego czasu, mityngu Grand Prix w Los Angeles Kanadyjka Camryn Rogers rzuciła aż 78,62 m, mistrzyni świata z Eugene Brooke Andersen 76,06 m, a mająca już na koncie ponad 80-metrowe wyniki DeAnna Price - 75,89 m. Ze swoim 66,38 m Włodarczyk wyprzedziłaby w Kalifornii zaledwie jedną z dziewięciu młociarek, Kanadyjkę Jillian Weir. Polka dość szybko będzie miała jednak szansę udowodnić, że jej forma może już tylko iść w górę. W nadchodzących tygodniach ma w planach kilka startów w Polsce - m.in. w mityngach w Chorzowie, Bydgoszczy i Poznaniu. - Myślę, że spokojnie powinnam rzucać ponad 75-76 metrów. Naprawdę z optymizmem patrzę na ten sezon - mówiła ostatnio Interii.