Oczy ze zdumienia przecieraliśmy w 2016 roku, gdy "biało-czerwoni" wywalczyli dwanaście medali na mistrzostwach Europy w Amsterdamie, w tym aż sześć razy stawali na najwyższym stopniu podium, co zapewniło im zwycięstwo w klasyfikacji medalowej. HMŚ w Belgradzie. Najmniej medali Polaków od dziesięciu lat W tym samym roku, w Portland, Polacy podtrzymali ilościowy progres w halowych mistrzostwach świata, zanotowany dwa lata wcześniej w Sopocie. Nasi reprezentanci po raz drugi z rzędu zakończyli czempionat globu pod dachem z trzema medalami. Nieco gorzej było z jakością krążków, bo w Stanach Zjednoczonych zabrakło złota. Tym niemniej nasza kadra dwa razy zdobywała tyle medali, ile wcześniej po raz ostatni w 2006 roku w Moskwie. Natomiast fantastycznie polscy lekkoatleci zaprezentowali się na poprzednich mistrzostwach świata w Birmingham, które z uwagi na globalną pandemię koronawirusa odbyły się już cztery lata temu. Dwa złote medale, dwa srebrne i jeden brązowy robiły piorunujące wrażenie. Dzięki temu nasza kadra w klasyfikacji medalowej MŚ uplasowała się na najniższym stopniu podium, ustępując tylko Stanom Zjednoczonym (18), a gorszym jakościowo stosunkiem złotych medali Etiopii. Ten rok oczywiście jest osadzony w pewnym kontekście i trzeba o tym pamiętać. Czempionat globu pod halą odbywa się po igrzyskach olimpijskich w Tokio, na których Polacy nota bene wypadli znakomicie (4 złote, 5 srebrnych i 5 brązowych medali), a przede wszystkim w roku wielkich imprez na stadionie. W lipcu w Oregonie odbędą się mistrzostwa świata, zaś w sierpniu w Monachium mistrzostwa Starego Kontynentu. To wszystko jednak nie zmienia faktu, że nie tylko opinia publiczna, ale również działacze i sami sportowcy korzystniej wyobrażali sobie start w belgradzkiej hali Stark Arena. Majewski: Jesteśmy trochę rozpuszczeni przez naszą reprezentację Wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Tomasz Majewski do grona głównych kandydatów medalowych zaliczał swojego kolegę po fachu Konrada Bukowieckiego, sprinterkę Ewę Swobodę, specjalistki od 400 m: Justynę Święty-Ersetic i Natalię Kaczmarek oraz żeńską sztafetę 4x400 m. Po mistrzostwach były znakomity kulomiot przyznał, że cel istotnie udało się zrealizować tylko połowicznie. - Myślę, że jesteśmy trochę rozpuszczeni przez polską reprezentację lekkoatletyczną. Przyzwyczailiśmy się, że wychodzi nam wszystko, a nawet więcej. A tutaj było tak normalnie, to znaczy weszła nam połowa szans medalowych. Blisko było do dwóch kolejnych podiów, ale cieszmy się, że ciągle jesteśmy w czołówce. W klasyfikacji punktowej zajęliśmy 9. miejsce na świecie (w medalowej dopiero 22. - przyp. AG), co jest naprawdę dobre jak na start halowy, pamiętając też o absencjach - przekonuje Majewski, który jako jedyny stanął na podium HMŚ w Stambule w 2012 roku. To wówczas, po raz ostatni w tym stuleciu, nasi przedstawiciele "królowej sportu" zdobyli mniej medali (jeden) niż w Belgradzie. Małgorzata Hołub-Kowalik, która w Tokio radowała się ze złotego i srebrnego medalu w sztafetach, a tym razem przyjechała w roli ekspertki, też głęboko wierzyła w cztery podia. - Stawiam na medal w sztafecie, wierzę też w medal indywidualny wśród 400-metrówek i trzymam kciuki za Konrada Bukowieckiego, bo na razie świetnie mu idzie. A czwarty medal? To zawsze jest fajna niespodzianka - mówiła w rozmowie z Interią. I dodała, że wysoko też stoją akcje Swobody i pięcioboistki Adrianny Sułek, a także nie grzebała szans Damiana Czykiera oraz Angeliki Cichockiej. Padało wiele nazwisk, lecz indywidualnie największą wygraną mistrzostw została 22-letnia Sułek, która do Serbii przyjechała w glorii liderki tegorocznych tabel światowych i spisała się fenomenalnie. W pięcioboju wywalczyła srebrny medal, a w dodatku ustanowiła nowy rekord Polski, odbierając go po 24 latach wielkiej Urszuli Włodarczyk. W końcu dorobek medalowy naszej kadry dopiero w ostatniej konkurencji mistrzostw, co jest już tradycją, podwoiła żeńska sztafeta 4x400 metrów. Panie wprawdzie celowały w ten z najcenniejszego kruszcu, ale szybko zaczęły również doceniać brąz, który musiały sobie wyszarpać do ostatnich metrów. Pojawia się młodzież, ale na horyzoncie "kosmos" Mimo wszystko konkretne powody do zadowolenia znajduje Majewski. - Warte podkreślenia jest to, że wchodzą do kadry młodzi zawodnicy, którzy bardzo fajnie się pokazali, jak właśnie Ada Sułek, czy Jakub Szymański. To pokazuje, że jest kontynuacja i naprawdę spokojnie możemy patrzeć w przyszłość, bo pojawiają się ludzie, którzy w tej reprezentacji będą przez wiele lat. Poza tym pamiętajmy, że nasze główne i kluczowe konkurencje odbywają się w lecie, to w nich zdobywamy najwięcej medali, jak rzut młotem - zwrócił uwagę 40-latek, dwukrotny mistrz olimpijski. Generalnie, oceniając całe mistrzostwa, wiceprezes PZLA akcentuje poziom najlepszych sportowców, a w związku z tym spodziewa się "kosmicznych" MŚ w Stanach Zjednoczonych. - To były bardzo udane mistrzostwa, trzy rekordy świata i masa świetnych konkursów, jak chociażby ten w kuli. Widać, że nadchodzący sezon letni będzie bardzo trudny, bo poziom już jest szalenie wysoki. Mistrzostwa w Eugene zapowiadają się niesamowicie, dlatego trzeba się do tego dostosować i robić wyniki. Jestem spokojny, że my z tego topu nie będziemy daleko wypadać - uważa Majewski. Artur Gac z Belgradu