Z trybuny widział "gest Kozakiewicza". Wybitny trener polskich mistrzów nie żyje
Gdy Władysław Kozakiewicz bił w Moskwie rekord świata i pokazywał "wała" radzieckim kibicom na Łużnikach, trener Andrzej Krzesiński patrzył na to z boku. Był szkoleniowcem Tadeusza Ślusarskiego, który wywalczył wtedy srebro, ale w tych igrzyskach, jak i poprzednich, opiekował się naszymi tyczkarzami. A przede wszystkim trenował swoją żonę, wybitną polską skoczkinię w dal Elżbietę Krzesińską z d. Duńską. Sam też był olimpijczykiem, członkiem Wunderteamu. Zmarł niespełna 9 lat po żonie, 1 października skończył 97 lat.
Informację o śmierci świetnego niegdyś sportowca, ale już wtedy i później - legendarnego trenera - podał Polski Związek Lekkiej Atletyki. Andrzej Krzesiński odszedł w wieku 97 lat, jak podał związek, kilka lat temu wrócił do Stanów Zjednoczonych, w których mieszkał, z żoną, wcześniej przez blisko 20 lat.
Jedno z najsłynniejszych lekkoatletycznych małżeństw. Mistrzowie olimpijscy: ona jako zawodniczka, on jako trener
Poznali się w 1952 roku, 17-letnia Elżbieta Duńska debiutowała wtedy w zmaganiach w skoku w dal w igrzyskach w Helsinkach. Awansowała do finału, tam w gronie 24 zawodniczek nastolatka z gdańskiej Spójni zajęła 12. miejsce (5.65 m). Ta Spójnia pojawia się tu nieprzypadkowo, oboje, choć pochodzili z Mazowsza, spotkali się właśnie w Trójmieście. I już od 1952 roku Andrzej był trenerem Elżbiety, a na początku 1955 roku wzięli ślub. Stworzyli jedno z najbardziej znanych sportowych małżeństw w Polsce, przetrwało ono prawie 61 lat, do śmierci mistrzyni olimpijskiej.
Elżbieta Krzesińska, pod opieką męża, wywalczyła olimpijskie złoto w Melbourne (6.35 m, wyrównała swój rekord świata), a później srebro w Rzymie (6.27 m). W za dużych i pożyczonych męskich butach, bo swoje zostawiła na stadionie, a gdy wróciła, już ich nie było. No i pomagając późniejszej mistrzyni, Rosjance Wierze Krepkinie, odpowiednio ustawić rozbieg.
Andrzej Krzesiński też startował w tamtych rzymskich igrzyskach, ale w swojej koronnej konkurencji, czyli skoku o tyczce. Gdy zaczynał karierę, próbował sił w wielu konkurencjach, w dziesięcioboju dwukrotnie został nawet wicemistrzem Polski. Później skoncentrował się już tylko na skokach, łącznie w krajowych czempionatach w hali i na stadionie stawał na podium aż 14 razy.
Z Rzymu, w przeciwieństwie do żony, medalu jednak nie przywiózł. Skończył finał na 12. pozycji, pokonał - tak jak w eliminacjach - 4.30 m. Wraz z żoną byli członkami słynnego polskiego Wunderteamu.
Wspaniała trenerska kariera Andrzeja Krzesińskiego. Skorzystali także Brytyjczycy i Amerykanie
Po skończonej karierze Andrzej Krzesiński nadal związany był ze skokiem o tyczce, miał oko do wyszukiwania talentów. To pod jego okiem szlify zbierali Tadeusz Ślusarski czy Wojciech Buciarski. To ze Ślusarskim, jako trener reprezentacji, Krzesiński cieszył się z olimpijskiego złota w Montrealu, a później także ze srebra po czterech latach w Moskwie. No i ze słynnego złota Władysława Kozakiewicza, który nie omieszkał pokazać przy okazji swojej opinii o zachowanie radzieckich kibiców. Kozakiewicza prowadził Ryszard Tomaszewski, będący w cieniu Krzesińskiego, ale w stolicy ZSRR mistrz olimpijski korzystał z pomocy trenera kadry.
Po tamtych igrzyskach Andrzej Krzesiński przestał być trenerem kadry, zaczął pracę z tyczkarzami w Wielkiej Brytanii, wkrótce dołączyła do niego żona. Razem wyemigrowali w 1982 roku do USA, do tamtejszego lekkoatletycznego serca, czyli Eugene w Oregonie. Na boisko 20 lat, na czym skorzystali amerykańscy tyczkarze, z Korym Tarpenningiem na czele. Temu ostatniemu w Barcelonie zabrakło dosłownie odrobiny do brązowego medalu olimpijskiego.
Państwo Krzesińscy wrócili do Polki na początku XXI wieku, czynnie brali udział w życiu sportowym. Pod koniec 2015 roku odeszła, po długiej chorobie, Elżbieta, teraz zmarł jej mąż. Jak podaje Polski Związek Lekkiej Atletyki, w ostatnich latach wrócił do USA.