Aby znaleźć się w półfinale olimpijskich zmagań, Jakub Szymański musiał w eliminacjach pobiec na poziomie swojego rekordu Polski, tak się przynajmniej wydawało. Później sam bieg pokazał, że może to być nawet o jedną dziesiątą wolniej. I początek biegu wskazywał, że nasz płotkarz znajdzie się wśród najlepszych w stawce. Dobry start Jakuba Szymańskiego. I koniec, później było już tylko gorzej Japończyk Rachid Muratake (13.07 w tym sezonie) i Hiszpan Enrique Llopis (13.09) wydawali się zdecydowanie najmocniejsi w stawce. Ale później już Polak, Francuz Raphael Mohamed i Brazylijczyk Eduardo Rodrigues mieli ostatnie czasy na podobnym poziomie. Tyle że w biegach idealnych lub zbliżonych do ideału, a o takie nie jest łatwo. Jeden błąd, jedno zawahanie - i wszystko może lec z gruzach. Polak przekonał się o tym dwa miesiące temu w Rzymie. A przecież niedawno wyrównał rekord Polski (13.25 s). Wydawało się, ze to trzecie miejsce jest w jego zasięgu, po świetnym starcie, był drugi. I w siódmy płotek praktycznie wpadł, przewrócił go, stracił cały rytm. Finiszował siódmy, z czasem beznadziejnym - 13.75 s. Wpadł więc "w tryby" poniedziałkowych biegów ostatniej szansy. Nic dziwnego, że Polak był rozżalony. - Nie wiem, co się stało. Jakby nagle mi odcięło prąd, a technika była trzymana. Nie sądziłem, że pobiegnę aż tak słabo - mówił po biegu. Krzysztof Kiljan z lepszym czasem od Szymańskiego. I równie daleko od awansu Krzysztof Kiljan pobiegł w trzecim wyścigu, w znakomitej stawce. Miał najsłabszy wynik z 2024 roku w tej stawce, a obok siebie - mistrza z Tokio Hansle Parchmenta. I długo był obok Jamajczyka, nie był to zresztą bieg na porywającym poziomie. Liczyły się miejsca, a tu sześciu finiszowało niemal jednocześnie, w granicy kilku setnych sekundy. Jedynie Polak odpadł wcześniej, nie wytrzymał. Był ostatnia - 13.67 s. Długo trwał zaś odczyt dodatkowego pomiaru, bo czterech zawodników miało dokładnie ten sam czas - 13.43 s Ostatecznie drugiego Bahamczyka Antoine'a Andrewsa od piątego Parchmenta dzieliło dziewięć tysięcznych. Jamajczyk, podobnie jak Cypryjczyk Milan Trajković, został zmuszony do rywalizacji w repasażu. Koszmarny występ Damiana Czykiera. Kończył daleko za wszystkimi Pozostał więc jeszcze Damian Czykier, najstarszy z Polaków, czwarty dwa lata temu w mistrzostwach świata w Eugene. Ale w stawce, gdzie aż czterech rywali biegało już poniżej 13.10 s. Tyle że w tym roku jedynie Włoch Lorenzo Simonelli i Japończyk Shunsuke Izumiya. Polak jednak się nie liczył, zaczął fatalnie i równie fatalnie skończył. 13.99 s - czas koszmarny. Simonelli i Izumiya awansowali z drugiego i trzeciego miejsca, mieli po 13.27 s. Lepszy o jedną setną był od nich doświadczony Szwajcar Jason Joseph. - Biegałem na treningach życiówkę i dwa tygodnie temu "poszedł" mięsień. Biegam z bólem, ale tak właśnie wychodzi - powiedział Czykier w Eurosporcie.