Norbert Kobielski w Eugene przegrał tylko z Woo Sang-Hyeokiem, który wynikiem 2,35 m wyrównał rekord Korei Południowej na stadionie. Wynik 26-latka - 2,33 m - to poprawienie rekordu życiowego ze stadionu o pięć, a z hali o cztery centymetry. Dla Kobielskiego to był pierwszy skok poza granicę 2,30 m. Tak długo wyczekiwany przez niego i kibiców, bo o tym, że ma potencjał na bardzo wysokie skakanie, było wiadomo już od dawna. Kolejny kapitalny finał Natalii Kaczmarek. Co za zwieńczenie sezonu! Od dawna żaden Polak nie skakał tak wysoko W historii polskiego skoku wzwyż wyżej od Kobielskiego skakali jedynie: Artur Partyka - 2,38 m, Aleksander Waleriańczyk - 2,36 m, Michał Bieniek - 2,36 m, Jacek Wszoła - 2,35 m, Grzegorz Sposób - 2,34 m. Tyle samo z kolei skoczył Sylwester Bednarek, tyle że uczynił to w hali. Kobielski w rozmowie z Interia Sport zapowiedział, że w przyszłym roku będzie chciał zaatakować rekord Polski, który należy do Partyki. Kilka tygodni temu Kobielski został pierwszym Polakiem od 2009 roku, który wystąpił w finale mistrzostw świata. W Budapeszcie zajął dziesiąte miejsce. Teraz został pierwszym Polakiem od wielu lat, który skoczył tak wysoko. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Złamał pan granicę 2,30 m. To było marzeniem, za którym gonił pan w ostatnich latach, ale ciągle czegoś brakowało. Norbert Kobielski: - To było od zawsze moje marzenie. Chciałem dogonić Sylwka Bednarka i zacząć skakać 2,30 m. Największym moim marzeniem było jednak, by wszyscy wkoło przestali mnie już pytać o to, kiedy w końcu skoczę 2,30 m. Teraz skoczyłem i poczułem wielką ulgę. Już nie będzie tych pytań. Można powiedzieć, że znakomicie się pan rozliczył z Eugene. Kilkanaście miesięcy temu wyjeżdżał pan stamtąd ze złamaną stopą, teraz wraca ze znakomitym rekordem życiowym. - Zgadza się. Już w Bellinzonie wiedziałem, ze jeśli wystąpię w Eugene, to skoczę 2,30 m. Tam miałem dobre skoki, ale stadion i nawierzchnia nie sprzyjały wysokiemu skakaniu. Był tam lity beton, a na tym cienka warstwa tartanu. Czekałem tylko na informację, czy uda mi się zakwalifikować do finału Diamentowej Ligi. Jedyne, czego się obawiałam, to była bardzo długa podróż i fakt, że organizm może nie zdążyć się zregenerować na czas. Poszedłem jednak rano do fizjoterapeuty, który uznał, że wszystko jest w porządku. Mięśnie nie były pospinane. Trzeba było tylko dotrwać do konkursu, bo wiedziałem, że to 2,30 m pęknie. Pojawiły się złe wspomnienia, kiedy wszedł pan na stadion? - Mam wolną głowę od tego typu problemów. Zupełnie nie żyję przeszłością. Wszystkie złe momenty i kontuzje zostawiam zawsze za sobą. O tej kontuzji rozmawiałem tylko ze znajomymi, a jak wchodziliśmy na stadion, to mówiłem innym skoczkom, że rok temu złamałem tutaj stopę i teraz przyszedł czas rozliczeń. Trzymali kciuki za mnie, bo mam dobry kontakt z pozostałymi zawodnikami. Czuł pan, że to może być ten dzień? - Już po skokach próbnych czułem, że będzie dobrze. Oddałem skok na 2,25 m z dużym zapasem. Wiedziałem, że teraz tylko trzeba się uspokoić i nie dać się ponieść emocjom, jak na mistrzostwach świata, a wtedy będzie dobrze. Tak naprawdę to niewiele mi brakowało do tego, by przeskoczyć 2,35 m. Nawet podchodził do mnie Andrij Procenko i mówił, że to jest mój dzień i powinienem to skoczyć. Nie ma się co jednak oszukiwać, że jak skoczyłem 2,33 m w pierwszej próbie, ro rozwaliło mnie to emocjonalnie. Trudno było mi się pozbierać. Tyle lat przecież goniłem za tym wynikiem i tyle lat musiałem udowadniać, że jednak jestem coś wart. Norbert Kobielski zapowiada atak na rekord Polski i walkę o olimpijski medal Złamał pan magiczną granicę dla skoczka wzwyż. Teraz ruszy pan w pogoń za rekordem Polski Artura Partyki (2,38 m)? - Nie widzę innej opcji niż atak na rekord Polski już w kolejnym roku. Nie miałem blokady psychicznej przed wysokim skakaniem. Wiele razy pokazywałem, że mam mocną głowę. Robiłem po prostu błędy techniczne. To były detale, ale one przeszkadzały mi w wysokim skakaniu. Poprawiłem to i teraz to jest dla mnie przepustka do wyższego skakania. Jestem w stanie skakać na poziomie światowej czołówki na wysokościach 2,36 - 2,39 m. Po prostu odkryłem to, jak mam biegać. Dobrze to robiłem w ubiegłym sezonie, ale przytrafiło się złamanie. Była rozłąka ze skocznią i zapomniałem o tym. Dobrze technicznie zacząłem biegać dopiero w Bellinzonie. Teraz powtórzyłem to w Eugene, choć nie miałem już takiej formy, jak na mistrzostwach świata w Budapeszcie. W Eugene to była tylko niewielka część tej dyspozycji. Tym bardziej widać, jakie znaczenie ma tutaj technika. To rzeczywiście niesamowite. - Zawsze mówiłem, że Gianmarco Tamberi, który wygrał wszystko, co można było w skoku wzwyż, nawet w połowie nie dorówna mi, jeśli chodzi o motorykę. Technicznie robi to jednak w tak wyśmienity sposób, że i tak będzie skakał bardzo wysoko. To pokazuje, jak ważnym elementem jest technika. Mam nadzieję, że zapamiętam teraz tę technikę. Dlatego jak najszybciej chcę wejść w skakanie. Już w grudniu będę chciał, by na obozie klimatycznym, a w sezonie halowym będę chciał oddać jak najwięcej skoków, by opanować je do perfekcji przed sezonem letnim. Myślę, że przygotowanie motoryczne odstawimy nieco na dalszy plan, bo motorycznie jestem potworem i zawsze nim będę. Najważniejszym zadaniem będzie teraz to, by wykorzystać ten potencjał. I będzie pan mógł to wszystko robić w spokoju, bo uzyskał już minimum olimpijskie. - To prawda, choć miałem już spokojną głowę, bo miałem bardzo wysoki ranking. Fajnie jednak, że teraz mam też minimum. To jest tylko potwierdzeniem tego, że jest się w światowej czołówce. Bardzo dobrze jednak, że ktoś stworzył taki ranking, bo sugerowanie się tylko wynikami było niesprawiedliwe. Na pewno pokonanie 2,33 m podbuduje mnie na tyle, że będę chciał walczyć o medal w igrzyskach. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport Mondo Duplantis z innej planety. Rekord świata prosto z kosmosu