Artur Gac, Interia: Dowiedziałem się, iż podczas mistrzostw w Stambule doszło do sytuacji, które mogły mieć bezpośrednie przełożenie na los naszych sportowców i ich medali. Chodzi o furtkę dającą możliwość do składania protestów. Ile takich spraw bezpośrednio dotyczyło naszej kadry? Filip Moterski: - W zasadzie można powiedzieć, że oprócz biegów płaskich kobiet na 60 m, praktycznie każdy inny bieg był lub mógł być przedmiotem protestu ze strony którejś federacji. Dlatego bazując też na swoich nagraniach każdy bieg analizowałem, czy może zdarzyć się sytuacja, że ktoś wpadnie na pomysł złożenia protestu i ewentualnej późniejszej apelacji. Teraz odbywa się to przez wirtualne biuro zawodów, a kiedyś składało się protest w standardowej, papierowej formie. Było to pewnym ułatwieniem dla członków innych ekip, bo widzieli co dzieje się w czasie rzeczywistym. Natomiast teraz nie ma żadnej informacji w systemie, że któryś z biegów podlega procedurze oprotestowania. To powoduje, że sytuacja jest niejasna. Dopiero gdy człowiek pojawia się w okolicach standardowego biura, które nadal istnieje, wówczas przy rozmowach z innymi ekipami może się dowiedzieć, że ktoś planuje złożyć protest. I takich sytuacji było kilka. To po kolei przedstawmy zakulisowe działania kibicom. - Przede wszystkim zacząłbym od biegu sztafetowego kobiet 4x400 m, gdzie nasza reprezentacja zdobyła medal. W nim, patrząc na dostępne procedury, było wszystko. CZYTAJ TEŻ: "Uuuuwielbiam! To jest chyba najlepsze". Ewa Swoboda o sporcie, pasji i... miłości Kaliber tej sprawy był bardzo duży, a ewentualna niepomyślna decyzja bardzo bolesna, wszak Polki stanęły właśnie na najniższym stopniu podium. - Dokładnie w tym rzecz. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że protestować mogą Czeszki (czwarte w finale - przyp. AG), natomiast okazało się, że protest po finale złożyła ekipa Irlandii (piąte na mecie - przyp. AG). Próbowali dowieść, że biegnąca na pierwszej zmianie Anna Kiełbasińska po pierwszym kółku, przy wejściu w trzeci wiraż, zablokowała Irlandkę. Na szczęście już przy analizie własnego nagrania widziałem, że - okay, być może podstawa do złożenia zapytania z prośbą o sprawdzenie tej sytuacji istnieje, natomiast nie widziałem powodów do dalszego postępowania. Niemniej trzeba było poczekać najpierw na odpowiedź. W trakcie procedury dowiedziałem się, że protest przez arbitra wideo został odrzucony, ale Irlandczycy na tym nie poprzestali. Złożyli apelację do komisji odwoławczej. Czyli tak łatwo nie zamierzali się poddać. - Owszem. W tym wszystkim frapujące jest to, że żadna informacja oficjalnym kanałem nie spłynęła do nas, polskiej ekipy, iż finał podlega pełnemu oprotestowaniu. Można było zorientować się po tym, że dekoracja zaczynała się przeciągać, jednak wprost nie wypłynęło to od nikogo. CZYTAJ TEŻ: Płacz Adrianny Sułek. Trener Marek Rzepka: Jest w stanie wygrywać z każdą na świecie A pan w którym momencie połapał się, że coś jest na rzeczy? - Szczerze mówiąc od razu po biegu, dlatego ekspresowo ze swojego miejsca na trybunie poszedłem w okolice biura zawodów, żeby czuwać nad tym, co dzieje się dookoła. Czyli na przykład widzieć, czy delegaci z European Athletics nie przychodzą po którąś z ekip po to, aby pokazać film z nagraniem. Funkcja, którą pełniłem, polegała także na obserwacji tego, co ma miejsce nie tylko na arenie sportowej, ale również wszelkich zakulisowych i kuluarowych działań. Gdyby w tej sprawie zapadła decyzja niekorzystna dla polskiej sztafety, pana zdaniem byłaby ona skrajnie niezrozumiała i krzywdząca, czy bazując na pana doświadczeniu równie dobrze sędziowie mogli uznać protest i taka decyzja, przy całej rozciągłości interpretacji, spokojnie by się wybroniła? - To znaczy, po pierwsze, trzeba byłoby obejrzeć nagranie z kilku kamer. Ja na szczęście miałem taką możliwość, również w tej sprawie samemu interweniując, ponieważ chciałem zobaczyć jak wygląda ta sytuacja z tych nagrań, które są do dyspozycji sędziów. I po tym, co zobaczyłem, wiedziałem że prawdopodobieństwo wykluczenia polskiej sztafety jest na tyle niewielkie, iż można nabrać nieco spokoju. Względny spokój nie oznaczał, że należy w ogóle wyłączyć kwestię czuwania nad tym, co się dzieje. Tutaj trzeba być cały czas uważnym, bo oprócz dowodów standardowych, komisja odwoławcza dopuszcza też dowody dodatkowe. Dlatego ja zawsze dysponuję też swoim nagraniem, aby ewentualnie z innego ujęcia móc rzucić inne światło. W obecnej sytuacji, kiedy pokrycie kamer wykorzystywanych przez sędziego wideo jest bardzo duże, nawet 100 procent lub powyżej 90 procent, łatwiej mu obiektywnie rozstrzygnąć sporną sytuację, lecz swoje zabezpieczenie zawsze może się przydać jako dodatkowy dowód, który może przechylić szalę na własną korzyść. Powiedział pan na początku, że spodziewał się, iż jeśli już ktoś miałby złożyć protest, to będą to Czesi. Jak pan sądzi, czy naszym południowym sąsiadom umknęła ta sytuacja i tylko dlatego nie próbowali jej wykorzystać? - Trudno mi jednoznacznie to określić. Widziałem bowiem team liderkę z Czech, ale tak ona, jak i trener zachowywali się bardzo pasywnie. Natomiast pierwszego dnia, gdy mieliśmy bieg eliminacyjny na 1500 m z udziałem Michała Rozmysa, wówczas Czeszka była jedną z osób, które bardzo, ale to bardzo aktywnie starały się działać. Złożyli prośbę o obejrzenie biegu, następnie protest do arbitra biegu, ale gdy nie został on uznany, na tym poprzestali. Chodziło o teoretyczne zabiegnięcie drogi przez Rozmysa innemu zawodnikowi, a praktycznie nic, co wydarzyło się w tym biegu, pamiętając że dystanse 800 i 1500 m są kontaktowymi konkurencjami, nie miało prawa zmierzać w kierunku dyskwalifikacji. O ile jednak Czesi podeszli do sprawy bardziej zadaniowo, to Irlandczycy mieli w sobie na tyle uporu, że nie tylko wpierw złożyli protest, ale także apelację. Na szczęście osoby decyzyjne miały otwarty umysł i nie dały się wciągnąć w niepotrzebne decyzje, które pod względem sportowym byłyby tylko wypaczeniem wyników. CZYTAJ TEŻ: Polak bohaterem mistrzostw! Szymański: Nie mogłem sobie wyobrazić lepszego sezonu Wróćmy jeszcze do sprawy naszej sztafety. Gdyby doszło do tego, że do Irlandczyków dołączyliby Czesi, czy wówczas większa siła nacisku mogłaby przechylić szalę? - Nie, dlatego że wówczas otrzymaliby informację, że protest w tej sprawie został już przez kogoś innego złożony. Innymi słowy każdy kolejny protest, dotyczący tego samego zdarzenia, nie jest dodatkowo rozpatrywany. Czy przez całe mistrzostwa zaistniała sytuacja, która z kolei mogło zadziałać na korzyść naszej kadry i, przy "zielonym stoliku", przynieść kolejny medal? - Teoretycznie tak, ponieważ procedurze sprawdzenia podlegał kadr z fotofiniszu, czy rzeczywiście Dominik Kopeć nie zdobył brązowego medalu. Otóż zdjęcie zaprezentowanie na stronie, z wynikami na żywo, było trochę niejednoznaczne. Zabrakło oznaczenia, czy jest to fotografia z kamery głównej, czy może zapasowej. To należało zweryfikować. Dodatkowo sprawdzałem kwestię ewentualnego zabiegnięcia, czy kontaktu między zawodnikami w półfinałowym biegu płotkarskim, ale też byłem gotowy na reakcję przy finale, z udziałem Jakuba Szymańskiego, jednak ostatecznie Kuba zameldował się na podium. Z kolei, o dziwo, ekipa Włoch sprawdzała, czy był kontakt pomiędzy naszym zawodnikiem, a zwycięzcą (Szwajcarem Jasonem Josephem - przyp. AG). Sam miałem tutaj wszystko widoczne i dla mnie sprawa była jednoznaczna. Rozmawiał Artur Gac, Stambuł