Co prawda CAS wydał werdykt ponad miesiąc temu, ale dopiero teraz zaprezentował pełny, 163-stronicowy raport. Wśród rewelacji, które zostały w nim zaprezentowane jest, że IAAF twierdziło, iż Semenya i inne lekkoatletki o podobnych różnicach w rozwoju seksualnym, powinny być uznane za "biologicznego mężczyznę", choć władze lekkoatletyczne potem temu zaprzeczały, mi.in w angielskim "Guardianie". Tymczasem CAS jednoznacznie stwierdził: "Pani Semenya jest kobietą. Po urodzeniu ustalono, że jest kobietą, więc urodziła się kobietą. Wychowała się jako kobieta. Żyła jako kobieta. Biegała jako kobieta. Jest - i zawsze była - uznawana przez prawo za kobietę i zawsze identyfikowała się jako kobieta". Pełny raport ujawnił również, że Semenya powiedziała sędziom, że leki hamujące testosteron w przeszłości wpływały na jej zdrowie psychiczne i fizyczne, a oprócz tego, że zmagała się z chorobą: "cierpiała na regularną gorączkę i miała ciągły wewnętrzny ból brzucha". Jednak CAS wyjaśnił również bardziej szczegółowo, dlaczego wydał orzeczenie na korzyść IAAF. Uznał, że wysoki poziom testosteronu u kobiet-sportowców przynosi znaczące korzyści pod względem wielkości, wytrzymałości i siły począwszy od okresu dojrzewania, a zatem orzekł, że polityka IAAF jest "konieczna, rozsądna i proporcjonalna", aby zapewnić uczciwą konkurencję w sporcie kobiet. IAAF stwierdziło, że z zadowoleniem przyjęło publikację raportu. "Pojawienie się argumentów wszystkich stron będących własnością publiczną pomoże w lepszym zrozumieniu tego złożonego problemu. Sport jest jednym z niewielu, wąskich sektorów społeczeństwa, w których biologia musi przewyższać tożsamość płciową, aby zapewnić sprawiedliwość" - powiedziano. To jednak na pewno nie koniec sprawy. Semenya odwołuje się od werdyktu CAS-u, która wymaga od sportowców z różnicami w rozwoju seksualnym przyjmowania hormonalnych środków obniżających poziom testosteronu poniżej pięciu nanomoli na litr, jeśli chcą konkurować na arenie międzynarodowej od 400 metrów do mili. Zawodniczka z RPA jasno do zrozumienia, że cokolwiek się stanie, nigdy więcej nie będzie przyjmować leków - czyli czegoś, co musiała zrobić między 2010 a 2015 rokiem. "IAAF traktowało mnie w przeszłości jak ludzkiego królika doświadczalnego, aby sprawdzić jak leki, które kazali mi brać, wpływały na mój poziom testosteronu" - napisała biegaczka. "Mimo że leki hormonalne sprawiały, że czułam się cały czas chora, IAAF chce teraz egzekwować nawet surowsze progi o nieznanych konsekwencjach zdrowotnych. Nie pozwolę na ponowne wykorzystanie mnie i mojego ciała. Obawiam się jednak, że inne lekkoatletki będą czuły się zmuszone, aby pozwolić IAAF na stosowanie leków i testowanie ich skuteczności oraz negatywnych skutków. Nie można na to pozwolić" - dodała. Prawnik Semenyi stwierdził natomiast, że "IAAF samo decyduje, kto jest, a kto nie jest wystarczająco kobietą i dyskryminuje na tej podstawie". Pawo