Przypomnijmy, że Krystyna Cimanowska przed trzema laty uciekła z Białorusi w czasie igrzysk olimpijskich w Tokio. Lekkoatletka chodziła na marsze, gdy Białorusini protestowali przeciwko reżimowi Aleksandra Łukaszenki. "Ośmieliła się" skrytykować tamtejszych działaczy, którzy popełniali błąd za błędem. A ci postanowili ją pod przymusem zabrać z wioski olimpijskiej i wysłać do kraju. Nie udało się, sprinterka poleciała do Polski. Dziś reprezentuje nasz kraj i ma szansę występu w igrzyskach olimpijskich w Paryżu. To już pewne, polska mistrzyni zrezygnowała. Nie powtórzy wielkiego sukcesu W swoim ojczystym kraju Cimanowska jest wymazywana z życia publicznego, jak się tylko da. Tamtejsze media pisały jeszcze w ubiegłym roku, że zakończyła karierę. Relację z eliminacji w biegu na 100 metrów z mistrzostw świata w Budapeszcie przerwali przed serią, w której biegła Cimanowska. W tego czempionatu przyznała, że wciąż otrzymuje groźby. Na Białorusi wciąż pozostaje jej rodzina, z którą nie widziała się blisko trzy lata. Teraz tamtejsze władze "zabrały się" za rodziców Cimanowskiej. To może mieć wpływ na przygotowania lekkoatletki do igrzysk olimpijskich i o to zapewne chodzi towarzyszom od Łukaszenki. Władze Białorusi nękają rodziców reprezentantki Polski. "Nie kontaktują się ze mną" Trzeba przyznać, że dla lekkoatletki to trudny czas. I tym bardziej powinniśmy ją teraz wspierać. - Ludzie z komisji śledczej przyszli przeszukać dom moich rodziców. Nie mogę nic więcej powiedzieć. Rodzice podpisali dokumenty o zachowaniu poufności i nie kontaktują się ze mną - przekazała Cimanowska w rozmowie z Interia Sport. Jeszcze w Budapeszcie lekkoatletka pytana o to, dlaczego jej rodzice nie przyjadą do Polski, odparła: - Jak potem wrócą na Białoruś, to będą mieli duże problemy. Ludzie z policji nachodzili ich czasami i wypytywali, gdzie jestem, ale wtedy rodzice mówili, że nie mają ze mną żadnego kontaktu. Rodzice są schorowani. Nie mogą już pracować. Gdyby zatem przyjechali do Polski, to musiałbym wynajmować im mieszkanie i zajmować się nimi. Nie jestem gotowa na to. Oni też. Mam jeszcze brata, który pomaga im. Cimanowska bardzo przeżywa to, co się dzieje z jej rodzicami i z jej krajem. "Chcę wolności dla mojego kraju, chcę tam przyjeżdżać w weekendy, odwiedzać rodziców, chcę spotkać się z przyjaciółmi, chcę pojechać tam, gdzie się urodziłam i wychowałam, chcę spacerować po Mińsku ulubioną ulicą, pójść do ulubionej kawiarni i napić się kawy z rogalikiem (...) Zabrano mi dom, a teraz dotarło to do mojej rodziny, zwykłej prowincjonalnej rodziny, gdzie tata przez całe życie był strażakiem, a mama pracownikiem banku" - pisała niedawno Cimanowska w mediach społecznościowych. W jednym z wpisów zdradziła, że jej mama chorowała na nowotwór, ale na szczęście z jej zdrowiem jest już wszystko w porządku. Z kolei ojciec miał udar i jest częściowo niepełnosprawny. "Nie rozumiem, przez co jeszcze musi przejść moja rodzina z powodu mojego działania i moich decyzji. Nikt poza mną nie jest odpowiedzialny, a jeśli białoruskie władze lub komisje śledcze mają do mnie pytania, to zapraszam do mojego nowego domu na przeszukania i rozmowy" - można było przeczytać we wpisie Cimanowskiej cytowanym przez Fundację Solidarności Sportowej.