Anita Włodarczyk z kłopotami dotarła na Stadion Olimpijski w Rzymie, ale to nie przeszkodziło jej w tym, by przebrnąć eliminacje. Czterokrotna mistrzyni Europy rzucała równo. Minimum, wynoszącego 71,50 m, wprawdzie nie osiągnęła, ale zakręciła się wokół niego. W najlepszej próbie uzyskała 71,27 m. Organizatorzy znowu dali ciała. Sportowcy wściekli, omal nie spóźnili się na start Trener krzyczał: babcia dawaj! A Anita Włodarczyk rzucała daleko To był piąty wynik eliminacji. W nich najdalej rzuciła Włoszka Sara Fantini - 72,28 m. - Najważniejsze, że cel został osiągnięty. Jestem w finale. Chciałam rzucać trzy kolejne rzuty, żeby się rozkręcić, bo w tym wieku potrzebuję więcej czasu na rozgrzanie się - śmiała się 38-latka. - Koło jest fajne. Nie jest tępe i nie jest śliskie, więc nie przeszkadza. To ważne, bo nie będę musiała myśleć o tym w finale, czy będę się czuła stabilnie - dodała. Włodarczyk przyznała, że mimo przygody z dotarciem na Stadion Olimpijski, czuła się pewnie w konkursie eliminacyjnym. Naszą lekkoatletką wspiera na miejscu tradycyjnie rodzina, ale też przyjaciele i... ksiądz Tomek z Rzymu. Oboje znają się od ponad 20 lat. - Myślę, że w finale mogę dołożyć jeszcze kilka metrów do tych rzutów z eliminacji. W nich jednak nogi słabo kręciły przez ten dwukilometrowy marsz na stadion - zakończyła. Z Rzymu - Tomasz Kalemba, Interia Sport