Anita Włodarczyk nie rzucała słów na wiatr, legenda kobiecego rzutu młotem przywiozła do Paryża wysoką formę. I niewiele zabrakło, a wspięłaby się na najniższy stopień podium. Rekordzistce świata zabrakło dosłownie kilku centymetrów, aby pokonać Jie Zhao z Chin, która osiągnęła 74.27 m. Polka rozpędzała się z każdym rzutem, parokrotnie osiągając swój najlepszy wynik w sezonie. Anita Włodarczyk: Jest niedosyt, ale z drugiej strony się cieszę - Mogę powiedzieć, że zabrakło tylko szczęścia, bo dałam z siebie wszystko. Cieszę się, że walczyłam. Nie pamiętam konkursu, w którym potrafiłabym się poprawić jeszcze w piątej kolejce. Zawsze, przez całą moją karierę, miało to miejsce w trzeciej lub czwartej próbie. To, z czego mogę się cieszyć, to fakt, że z trenerem przygotowaliśmy szczyt formy na igrzyska olimpijskie. Tak jak to miało być. Jest niedosyt, ale z drugiej strony się cieszę, że walczyłam - zaczęła rozmowę w strefie mieszanej Włodarczyk. Po chwili Anita wymownie się uśmiechnęła, bo liczbą dzisiejszego wieczoru jest "czwórka". W Paryżu zajęła czwarte miejsce, tyle centymetrów zabrakło jej do Chinki, a w 2008 roku, czyli w swoimi debiucie olimpijskim w Pekinie, także zajęła pierwszą lokatę tuż za podium. - Wszyscy dzisiaj o tym mówią, więc myślę, że jest to jakaś klamra - zaznaczyła Włodarczyk. I choć w tym miejscu powiedziała, że to pewnie są jej ostatnie igrzyska, bo nie sądzi, żeby wytrzymała, to chwilę potem wypowiedziała słowa, które są wstępem do tego materiału. Czyli, jednym słowem, jedna z największych gigantek w historii tej dyscypliny wciąż pozostawia sobie uchyloną furtkę do Los Angeles w 2028 roku. Patrząc od strony technicznej na swoje rzutu podkreśliła, że w konkursie czuła się zdecydowanie lepiej niż w eliminacjach. A pozytywny sygnał wysłała sobie już pierwszym rzutem, zaczynając rywalizację od odległości 73.17 m. - To był taki rzut na zaliczenie, z przekonaniem, że mogę jeszcze dołożyć - zaznaczyła. I zdradziła, że tym razem znalazły się życzliwe osoby, które zadbały o to, aby nie zabrakło jej właściwego pobudzenia. - Byłam zdecydowanie bardziej zmotywowana, bo rano dostałam kilka fajnych SMS-ów, ale nie mogę powiedzieć, co w nich było (śmiech). Ale było to miłe i fajnie, że ludzie tak zareagowali. Za to im dziękuję - usłyszeliśmy od czterokrotnej mistrzyni świata oraz wielokrotnej rekordzistki świata. Żartowała także z tego, że między rzutami sporo energii poświęcała na rozgrzewanie "starszego organizmu". Włodarczyk trenerką? "Ja bym tam wszystkich chyba, za przeproszeniem, zabiła" Jakkolwiek potoczy się kariera Włodarczyk, nie da się ukryć, że następuje proces schodzenia ze sceny zawodniczki, która przez kilkanaście lat dźwigała na swoich barkach ciężar wyników w kobiecym rzucie młotem. Jej odejście będzie dojmujące tym bardziej, że nie widać następczyni, która mogłaby przejąć schedę. Gdzie my będziemy za parę lat? - Nie wiem. Idąc na start powiedziałam sobie, że muszę bronić honoru polskiego młota, bo panom nie wyszło. Coś zrobiłam, bo rzuciłam najlepszy wynik w sezonie, więc podjęłam walkę. A co będzie z młodzieżą? Trudno mi powiedzieć, ale nie chciałabym, żeby polski młot wśród kobiet i mężczyzn umarł - szczerze zafrasowała się. Nie ma jednak większych nadziei, że ona sama chciałaby spróbować wychować swoją następczynię lub poprowadzić jedną z już obecnych zawodniczek. "Czy byłabyś dobrą trenerką? Widzisz się w tej roli?" - padło pytanie. Na okoliczność nadchodzących urodzin, które lekkoatletka będzie obchodziła w czwartek, najpierw zażartowała: "mam nadzieję, że dożyję", a następnie uchyliła rąbka tajemnicy, jaki ma plan na ich celebrowanie. - Będę tego dnia wracać do Polski, bo o godzinie 10:45 mam samolot. A zatem urodziny zacznę w Paryżu, a skończę pewnie w Warszawie. Albo gdzieś indziej, nie wiem gdzie wyląduję - i znów zareagowała uśmiechem. No to już awansem: sto lat, królowo polskiego młota! Artur Gac, Paryż