PAP: Na jakim etapie przygotowań do sezonu 2017 teraz się pani znajduje? Anita Włodarczyk: - Jestem po dwóch zgrupowaniach. Najpierw - od 8 listopada - byliśmy w Arłamowie. To był dwutygodniowy obóz wprowadzający, czyli zajęcia bardziej ogólnorozwojowe i początki treningu siłowego. Potem polecieliśmy do Dauhy. Dokładnie 28 listopada, czyli trzy miesiące po ostatnim moim występie w zawodach, oddałam pierwszy rzut. Trzy tygodnie przepracowane w zdrowiu i cieple. Na razie wszystko idzie bardzo dobrze. Po raz pierwszy wybraliście z trenerem Krzysztofem Kaliszewskim Katar na miejsce zgrupowania. Skąd taka decyzja? - Dostaliśmy zaproszenie z tamtejszej akademii Aspire, a z Dauhą mam bardzo dobre wspomnienia. Po raz pierwszy wystąpiłam w stolicy Kataru w 2008 roku. Wtedy jeszcze startowałam ze świętej pamięci Kamilą Skolimowską. To był mój pierwszy wyjazd z "Kamą" na zawody. Skąd kontakt z akademią Aspire? - W jej barwach startują lekkoatleci, piłkarze, tenisiści stołowi i zawodnicy grający w squasha. Spotkaliśmy się z nimi po raz pierwszy w styczniu w RPA na zgrupowaniu. Później w Cetniewie, na kilka dni przed mistrzostwami świata juniorów w Bydgoszczy. Ośrodek Przygotowań Olimpijskich we Władysławowie okazał się dla nich szczęśliwy, ponieważ ich dyskobol wywalczył złoto. W październiku odezwali się do nas i zapytali, czy nie chcielibyśmy przylecieć do Dauhy. A jak warunki treningowe? - Obiekty do treningu w Katarze są znakomite, więc pewnie jeszcze tam wrócimy, choć rzutnia jest umiejscowiona na pustyni i jest ogrodzona tylko betonowym płotem. Trawa jest posiana wyłącznie wokół koła do rzutu, resztę pokrywa sztuczna murawa. Może to nie jest najlepsza rzutnia, na jakiej trenowałam, ale zależało nam na tym, bym mogła poćwiczyć w spokoju. Ale siłownia, hala, jedzenie - raj. Pogoda też fajna, bo ok. 30 stopni z lekkim wiaterkiem. To, co sobie założyliśmy, wszystko zrealizowaliśmy. 30 stopni w grudniu? W 2019 roku mają się tam odbyć mistrzostwa świata, wyobraża sobie pani start w Dausze latem? - Nie wiadomo na razie, kiedy one dokładnie się odbędą. Mogą zostać opóźnione, właśnie ze względu na pogodę. W lipcu czy sierpniu temperatury dochodzą nawet do 50 stopni. Miejscowi zawodnicy trenują późnym wieczorem lub siedzą w klimatyzowanych pomieszczeniach. No i widziała pani też stadion, który rośnie na tą imprezę... - Tak, to prawda. No i tak sobie pomyślałam, że chyba jeszcze na nim wystartuję. Mieszkaliśmy teraz 50 metrów od tego obiektu i chciałabym tam wystąpić, ale czas pokaże, czy dotrwam. To może nie wybiegajmy tak bardzo w przyszłość. W przyszłym roku mistrzostwa świata w Londynie. Celem obrona tytułu? - Inaczej chyba nie powinnam mówić. Już sobie myślałam o tych zawodach. Mam sentyment do tego miejsca, bo wywalczyłam tam srebrny medal olimpijski. Mój pierwszy w karierze. Na pewno będę się tam zatem dobrze czuła i miejmy nadzieję, że wyjadę stamtąd z uśmiechem na twarzy. To jak mówimy o Londynie... W 2012 roku olimpijskie złoto przegrała pani z Rosjanką Tatianą Łysenko, która w tym roku została zdyskwalifikowana i odebrano jej tytuł mistrzyni. Krążek powinien zatem trafić do pani. Jak wygląda ta sprawa? - Nic mi nie wiadomo na razie. Miejmy nadzieję, że to nastąpi. Fajnie by było, gdyby to miało miejsce w mistrzostwach świata, bo chociaż stadion by się zgadzał... Jakie ma pani najbliższe plany? - Odpoczęłam trochę w domu, więc zaczynam się powoli szykować na kolejne zgrupowanie. 11 stycznia wylatujemy do RPA. Wracamy 3 lutego, a 10 dni później udajemy się do Stanów Zjednoczonych. W Chula Vista będziemy tym razem aż dwa miesiące. Jaki cel wynikowy sobie pani postawiła na 2017 rok? - Dwóch centymetrów zabrakło mi do granicy 83 metrów, więc chciałabym tę granicę tym razem przekroczyć. Ważne, żebym była zdrowa. Rok temu mówiła pani, że czeka na rywalkę, która dorówna kroku i zmobilizuje. Łysenko została zdyskwalifikowana. Nikogo tak silnego nie widać... - To prawda. Na dziś nie mam mocnej rywalki. Miejmy nadzieję, że to się zmieni i ktoś zacznie mi deptać po piętach. Jak czuję rywalizację, to jestem w stanie jeszcze dalej rzucać. Mamy teraz taki okres, w którym jest wiele plebiscytów. Pani nie została wyróżniona ani przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) ani przez European Athletics. Boli? - Nie ukrywam, że jest mi przykro. Co mam jeszcze zrobić? Poprawiłam dwa razy rekord świata, zdobyłam złoto olimpijskie, nie przegrałam ani jednego konkursu. Widać, że konkurencje biegowe są znacznie bardziej doceniona, a rzutowe schodzą na drugi plan. Muszę się z tym pogodzić. Liczą się wyniki sportowe, a nie każdy plebiscyt jest odzwierciedleniem osiągnięć. Rozmawiała: Marta Pietrewicz