Tomasz Kalemba, Interia Sport: Za kilka miesięcy będziesz już mogła odbierać emeryturę olimpijską, a ty wciąż wyciskasz na treningach siódme poty, zamiast odpoczywać na sportowej emeryturze. Tak to kochasz? Anita Włodarczyk: - Chyba tak. Nie wiem, dlaczego wszyscy mi mówią teraz o emeryturze, a nie o mistrzostwach świata w Tokio. Nadal treningi i w ogóle sport to jest moja wielka pasja. Robię to nadal z wielką przyjemnością. Przygotowania do sezonu dobiegają końca. Zaraz czekają mnie pierwsze starty. Na szczęście wszystko jest w porządku. Myślę, że jeszcze się zakręcę w kole. Kosmiczny wynik Anity Włodarczyk w Dosze. Ponad 80 metrów, przerzuciła rzutnię Tak daleko Anita Włodarczyk nie rzucała w kwietniu od pięciu lat Czujesz się mocniejsza niż w ubiegłym sezonie? - Tak. To zresztą pokazują wyniki na sprawdzianach w rzutach młotami o różnej masie, ale też wyniki na siłowni. Pod tym względem jest lepiej niż w ubiegłym roku. Jestem też zdrowa i to jest najważniejsze. Trenuję od listopada i nie było żadnych problemów. Mimo takiego doświadczenia wciąż siebie poznaję i muszę przyznać, że jest nieźle. W poprzednim sezonie mało kto wierzył w to, że możesz cokolwiek osiągnąć, a ty wróciłaś z medalem mistrzostw Europy, a w igrzyskach olimpijskich w Paryżu do podium zabrakło tylko czterech centymetrów. To było dla ciebie zaskoczenie? - W Rzymie zdobyłam srebrny medal i byłam zadowolona, ale to jednak jest Europa. Na igrzyskach doszedł świat. Wiedziałam jednak, że na tej imprezie będę dwa kroki do przodu. Zawsze tak miałam, że szczególnie mobilizowałam się na igrzyska, a do tego mam większe doświadczenie od rywalek młodszych nawet o kilkanaście lat. Miałam zatem nad nimi mentalną przewagę. Miałam marzenie, by zdobyć medal w Paryżu. Gdyby jednak ktoś zapytał mnie przed igrzyskami, czy będę walczyła o podium, to myślę, że nie byłabym do końca taka pewna. Tym wynikiem w Paryżu potwierdziłaś, że nadal jesteś w światowej czołówce. To dodało jeszcze skrzydeł i pomyślałaś sobie, że szkoda może to kończyć, skoro jest jeszcze zdrowie? - Wiele osób nawiązuje do tych igrzysk i tego, że przegrałam medal o cztery centymetry. Ten temat zamknęłam w swojej głowie. Uzyskałam w Paryżu najlepszy wynik w sezonie i tego dnia na tyle było mnie stać. Na pewno bolałoby mnie to zdecydowanie dłużej, gdybym nie uzyskała najlepszego wyniku w sezonie w Paryżu. Miałabym wówczas do siebie wielki żal i pretensje, że wcześniej byłam lepiej przygotowana, a na igrzyska nie dowiozłam formy. To czwarte miejsce pokazało mi, że wciąż jestem w czołówce. Teraz też wiem, że choć dziewczyny na mityngach rzucają 78-80 m, to jednak na docelowej imprezie wiele z nich nie potrafi tego pokazać. Jakie masz plany startowe? - Zaczynam sezon Memoriałem Janusza Kusocińskiego (23 maja) na Stadionie Śląskim w Chorzowie, jak w ubiegłym roku. Tydzień później mam start w Nairobi, a dwa tygodnie później na Tajwanie. Będzie zatem intensywny początek, bo trzy starty w trzy tygodnie i za każdym razem na innym kontynencie. Potem powrót do Europy i kolejne starty. Wrzuciłaś filmik z tego, jak trzykilogramowym młotem przerzucasz rzutnię. Od razu w Polsce pojawiły się teksty o kosmicznej formie. Ile możesz rzucać w tym sezonie? - Cały czas jestem w ciężkiej pracy i to był dopiero mój trzeci trening, na którym rzucałam młotem trzykilogramowym. Nie mam jeszcze przy tym wszystkim szybkości, bo sezon jest długi i nie ma co już teraz schodzić z obciążeń. Jak zaczynałam pracę z trenerem Ivicą Jakeliciem to rzuciłam "trójką" 84,50 m przed igrzyskami olimpijskimi w Tokio i to się przełożyło potem na wynik 78,48 m. Teraz rzuciłam 84,10 m i w ciągu ostatnich pięciu lat jeszcze tak daleko w kwietniu nie rzucałam. Teraz nie sądzę, żeby to się przeniosło na taki wynik, jak w Tokio. Na ten okres, bo inaczej wygląda rzucanie o tej porze roku. To jednak dobrze wróży przed nadchodzącym sezonem. Kiedy biłam rekord świata w Warszawie - 82,98 m - to wówczas "trójką" rzucałam 94 m. I to był kosmiczny wynik. W dwóch ostatnich sezonach nie przekraczałaś 75 metrów, ale teraz zanosi się na to, że będzie dalej. - Wyniki na to wskazują. Poza tym czuję się zdecydowanie lepiej niż w ubiegłym roku. Mam nadzieję, że pokażę to też na rzutni. Przyznam szczerze, że już się nie mogę doczekać startów. Wykonałam ogrom pracy i wciąż jeszcze wiele treningów przede mną, ale powoli kończy się monotonia i zaczną się starty. Wtedy też głowa zaczyna inaczej pracować. Anita Włodarczyk: nie chcę narzucać sobie tego, że to może być ostatni sezon Dla ciebie to będzie wyjątkowy sezon, bo w jego trakcie i jeszcze przed mistrzostwami świata, skończysz 40 lat. Już wiesz, gdzie wypadną urodziny? - Menedżer powiedział mi, że w moje urodziny są zawody w Bańskiej Bystrzycy. To miejsce dobrze mi się kojarzy, bo tam uzyskałam minimum na igrzyska w Paryżu dwa lata temu. W tym roku mistrzostwa świata w Tokio. To miejsce, które chyba lubisz? - Tak. Zdecydowanie. Mam dużo miłych wspomnień z Tokio, więc jest motywacja i pozytywne nastawienie. Do zawodów często podchodzę emocjonalnie. Tam, skąd mam dobre wspomnienia i dobrze mi się startowało, to lubię wracać z te miejsca. Teraz będzie wyjątkowo, bo na stadionie w Tokio w końcu pojawi się publiczność. Podobnie, jak przed igrzyskami w Tokio, będę pewnie przed startem na zgrupowaniu w Takasaki. Już w kwietniu ubiegłego roku dostaliśmy od nich zaproszenie na zgrupowanie przed mistrzostwami świata. To bardzo miłe z ich strony. Dla mnie też plus, bo dochodzi do tego kwestia psychiki. Jadę w sprawdzone miejsce, z którego ruszyłam po złoto igrzysk. To ostatni twój sezon w karierze? Czy jednak myślisz o Los Angeles za trzy lata, bo w tym samym roku w Polsce są też mistrzostwa Europy? Poza tym to filmowe miejsce. - Nie wiem, ale rzeczywiście coś w tym jest. Doktor Robert Śmigielski od igrzysk w Tokio powtarza mi, że skończę karierę w Brisbane (2032). Nie nastawiam się na razie na nic. Co będzie, to zobaczymy. Może będzie tak, że w Tokio powiem, że to jest koniec. Nie chcę jednak narzucać sobie tego, że to może być mój ostatni sezon a start w mistrzostwach świata ostatnim w karierze. Nie wyobrażam sobie, bym do Tokio leciała z takim nastawieniem, bo bardzo emocjonalnie podchodzę do niektórych startów. Gdybym tam myślała, to byłby dla mnie dodatkowy ciężar. Może akurat coś takiego zmotywowałoby mnie, ale - znając siebie - poszłoby to w drugą stronę, bo pewnie emocje wzięłyby górę. Na ten moment nie nastawiam się zatem na to, że zakończę karierę w Tokio. Czas jednak pokaże, choć ze mną to jednak nic nie wiadomo. Mam jednak zdrowie i chęci. Sport wciąż sprawia mi frajdę. Jeśli jednak poczuję, że zdrowiem jest coś nie tak, to nie będę się katowała treningiem. W ostatnich trzech latrach razem z trenerem położyliśmy duży nacisk na regenerację i to na pewno pomaga mi w treningach. Tyle lat uprawiam już ten sport, a wciąż nie czuję się wyeksploatowana. Ja na przykład nie znam czegoś takiego, jak ból po przebudzeniu, o czym pisze często wielu młodszych sportowców. Od 16 lat jednak pracuję z doktorem Śmigielskim. Dbam też o profilaktykę z fizjologiem profesor Ewą Ziemann, która jest ze mną od 13 lat. Zatem mam superteam który doskonale zna mój organizm i przede wszystkim dba o mnie. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport