Biegacze, którzy biorą udział w charytatywnym biegu Poland Business Run od dziesięciu lat pomagają osobom, które w wyniku choroby czy wypadku straciły nogę lub rękę. Opłaty startowe są przekazywane na zakup protez, wózków, pomoc fizjoterapeutów i psychologów. Zaczęło się skromnie - w 2012 roku "wybiegali" jedną protezę, w 2021 roku pomoc trafiła do 128 osób. W sumie w dziesięciu edycjach biegu wzięło udział prawie 163 tysiące uczestników. Pomogli do tej pory 728 osobom z niepełnosprawnością narządu ruchu. Andrzej Klemba, Interia: Od 10 lat dzięki biegaczom biorącym udział w charytatywnych sztafetach Poland Business Run fundacja jest w stanie co roku pomagać średnio kilkudziesięciu osobom z niepełnosprawnością narządu ruchu - dostają protezy, wózki, turnusy rehabilitacyjne czy wsparcie psychologów. Po ostatniej edycji pomoc trafi do 128 beneficjentów. Ile osób w Polsce potrzebuje takiego wsparcia? Klaudia Kaniewska: Do nas co roku trafia około dwustu wniosków, a jesteśmy w stanie pomóc połowie osób, które się do nas zgłaszają. Każdy liczy na to wsparcie, ale musimy wybierać, kto potrzebuje go w pierwszej kolejności. Mamy specjalną komisję, która zbiera się i dyskutuje. To naprawdę nie jest łatwe zadanie. Ta kolejka nigdy się nie skończy, bo rocznie w skali kraju dokonuje się dziewięć tysięcy amputacji. Możemy pomóc niewielkiej liczbie potrzebujących. Są trzy powody amputacji. Dokonuje się jej w wyniku chorób jak nowotworów czy powikłań np. po cukrzycy czy miażdżycy. Drugi to związane z różnymi wypadkami komunikacyjnymi czy w pracy. Tu poszkodowani mogą liczyć na odszkodowanie, ale to nie dzieje się szybko i upływa sporo czasu, zanim może zakupić protezę. Trzeci to tzw. amputacje pierwotne, czyli człowiek rodzi się z wadą wrodzoną i na przykład noga nie jest wykształcona. Jakie drogi mają osoby po amputacjach, by dostać pieniądze na protezę? - Są instytucje publiczne, które pomagają takim osobom. My ich informujemy, gdzie i jak szukać pieniędzy. Często jest więc tak, że osoba z niepełnosprawnością dostaje pomoc finansową z kilku źródeł, by zakupić protezę. Można zgłosić się do Narodowego Funduszu Zdrowia, który zwykle wspiera kwotą od 5 do 7 tys. zł. Kolejna instytucja to PFRON. Tu w ramach projektu "Aktywny samorząd" dla ludzi, którzy po amputacji są jeszcze w wieku produkcyjnym i chcą wrócić do pracy, można uzyskać od 18 do 30 tys. złotych. Jest jeszcze zwykłe dofinansowanie do zakupu sprzętu medycznego, o które można starać się np. poprzez ośrodki pomocy społecznej. Tu można dostać 150 proc. tego, co oferuje NFZ. A ile kosztuje proteza? - Stopień niepełnosprawności to kwestia indywidualna. Cena protezy zależy od wielu czynników jak wiek osoby, do czego jej potrzebuje, jaki jest stan zdrowia, ale przede wszystkim od tego, jak wysoko amputacja została zrobiona. Im wyżej np., powyżej kolana czy łokcia, tym potrzeba więcej pieniędzy. To jest wyrób medyczny za każdym razem dopasowywany do konkretnego człowieka. Ceny protez zaczynają się od 10 tys. zł do nawet 300 tysięcy złotych. Osoby, którym pomagacie, często goszczą na biegu Poland Business Run i biegacze mogli zobaczyć, komu konkretnie pomagają. Dla beneficjentów to chyba też było ważne, by mieli z nimi kontakt. Odniosłem wrażenie, że dla osób, które straciły nogę lub rękę to był jeden z czynników, który pomagał im w powrocie do "normalnego" życia. - Amputacja w wyniku wypadku lub choroby zawsze jest szokiem. Nie da się do tego przygotować psychicznie. Nie jesteśmy gotowi na bycie niepełnosprawnym. Jeśli nagle stajemy się taką osoba, to na początku nie wiemy z czym się mierzymy i jak to dalej będzie. Czasem przeradza się to w problemy psychiczne. Każda osoba po amputacji powinna mieć możliwość konsultacji z psychologiem i w fundacji to zapewniamy, ale nie każdy tego chce. Jak już się na to zdecyduje, to liczy na więcej. Współpracujemy z psychotraumatologami, którzy często wiedzą z czym osoba po amputacji musi się mierzyć. W fundacji są też trenerzy wsparcia, którzy sami są po amputacjach rąk czy nóg, czy też w związku z urazem rdzenia kręgowego jeżdżą na wózkach. Takim trenerom łatwiej dotrzeć do osób, których właśnie dotknęła amputacja? - Tak właśnie jest. Na osobę świeżo po amputacji spada wiele problemów, z których wcześniej nie zdawała sobie sprawy. Trenerzy wsparcia są im w stanie pomóc i wiadomo, że bardziej wiarygodna jest osoba, która też straciła rękę lub nogę niż człowiek zdrowy. Mogą myśleć: "co ty możesz wiedzieć, skoro nie masz takich problemów." Kiedy widzą trenera, które sam nosi protezę lub jeździ na wózku, jest dla niego bardziej wiarygodny. Łatwiej wtedy do niego dotrzeć. Sama jestem po amputacji nogi i doświadczam tego na co dzień. Dlatego też pracuję w fundacji, bo łatwiej mi się wczuć w sytuację osoby z niepełnosprawnością ruchową. W pierwszym kontakcie nabierają zaufania i dopytują się, jak to u mnie było po amputacji, jak szybko stanęłam na nogi. Opowiadasz im swoją historię? - Tak, nie mam z tym żadnego problemu. Jestem osoba z niepełnosprawnością narządu ruchu od dziecka. Chorowałam od trzeciego roku życia i w efekcie złego leczenia straciłam nogę. Jako dziecko trochę chodziłam, potem poruszałam się o kulach, ale w wieku 16 lat okazało się, że jest zagrożenia życia i lekarze nie mogą już próbować ratować nogi. Świadomie podejmowałam decyzję o amputacji, bo wiedziałam, że inaczej konsekwencje mogą być dużo poważniejsze. Zdecydowanie gorzej maj ą osoby, które na przykład po wypadku budzą się bez ręki lub nogi. Mi w sensie mentalnymi było trochę łatwiej, bo znałam ryzyko, jeśli się nie zdecyduje na amputację. Proces nauki chodu, doboru protezy był dla mnie bardzo trudny. Dlatego w rozmowach z osobami świeżo po amputacji nie koloryzuję, nie mówię, że wszystko będzie dobrze, tylko opowiadam, co ich czeka i wolę realnie nastawić na co muszą się przygotować. Prawda czasem jest rzeczywiście brutalna. Mi zajęło kilka lat, by w miarę nauczyć się żyć z protezą i wciąż uważam, że ten proces rehabilitacji nie jest zakończony. To też nie jest tak, że jak ktoś dostanie protezę, to od razu potrafi chodzić. W moim przypadku kilka protez było niedopasowanych i długo trwało aż udało się dopasować. Jeszcze jako młoda dziewczyna, już po amputacji, byłam na turnusie rehabilitacyjnym i wszyscy dopytywali się mnie, jak to jest bez nogi. Wtedy to nie było dla mnie sympatyczne. Często nie chcemy o tym mówić, a wtedy właśnie tak ze mną było. Jedna kobieta szczególnie dopytywała aż w końcu powiedziała, że mierzy się z takim samym problemem. Spojrzałam na nią i nie wierzyłam, a okazało się, że nie ma nogi, ale potrafi to doskonale maskować i chodzi normalnie. Dzięki rozmowie z nią sama uwierzyłam, że to możliwe i otworzyło mi oczy. Trafiałam do protetyka, który w końcu wykonał protezę dopasowana do mnie, ale jeszcze z dwa lata uczyłam się chodzić. Najpierw o dwóch kulach, potem o jednej, o lasce aż w końcu zaczęłam ufać protezie i mogłam pójść sama. Czy ta niepełnosprawność nie komplikuje wielu spraw? Jak szybko osoby po amputacjach wracają do pracy? - Każdy przypadek jest inny. Studiowałam na trzech kierunkach, więc uczyłam się dość długo. Ktoś jednak ostatnio zapytał, czy jak byłam dzieckiem, to rówieśnicy dokuczali mi w związku z moją niepełnosprawnością. Powiem szczerze, że nie było tak, by ktoś się ze mnie śmiał, bo mam chorą nogę lub podchodził jakoś inaczej. Było wiadomo, że jestem niepełnosprawna, ale nie czułam się, że jestem inna. Ograniczenia fizyczne zawsze były i będą, ale na studiach też nie traktowano mnie inaczej. Z pracą było trudniej, ale nie wiązałabym tego z niepełnosprawnością, tylko bardziej z brakiem doświadczenia zawodowego. Wzięłam udział w projekcie, który miał aktywizować takie osoby jak ja. Rozpoczęłam staż w PFRON-ie, a potem znalazłam pracę w fundacji Poland Business Run. Tu też prowadzimy projekty aktywizujące osoby z niepełnosprawnością ruchową. Sam zakup protezy, rehabilitacja, nauka chodu, wsparcie terapeutów to jest jedno, ale drugie, niemniej ważne jest danie wędki takiej osobie. Masz protezę, chodzisz, to wyjdź teraz do ludzi, znajdź prace, byś mógł sobie wkrótce samemu radzić. Tyle że warunek najważniejszy jest taki, by osoby po amputacjach tego chciały. I to się udaje? Widać ludzi, którzy po amputacji byli w dołku, ale sobie z tym poradzili i normalne funkcjonują? - Tak. Większość naszych beneficjentów poradziła sobie z tym, by zacząć życie właściwie od nowa. Pogodzili się z tym, że stracili rękę lub nogę i poukładali sobie w głowach. Kiedy składają wnioski o wsparcie, najczęściej kontaktują się właśnie ze mną. Nawet przez telefon czuję, że są w trudnej sytuacji i potrzebują pomocy. Wręcz zaczęli przyjeżdżać do fundacji, by się ze mną poznać i porozmawiać. Bardzo często podczas pierwszej rozmowy po prostu słychać, że są załamani. To są bardzo trudne chwile też dla mnie. Zdarza się też, że nie są w stanie sami zgłosić się do fundacji i robi to za nich rodzina. Nie chcą po prostu rozmawiać. Słyszę ich lęk i płacz. Potrzebują zrozumienia. Nie mówię im od razu, że sama jestem po amputacji, ale jak to wychodzi w trakcie rozmowy, to się bardziej otwierają. Pytają, jak sobie poradziłam i trochę to zaczyna ich napędzą. Opowiadam im też o innych beneficjentach, którzy sobie poradzili. Kiedy to słyszą, zaczynają wierzyć, że im też się uda. Ta praca też mnie obciąża psychiczne i zdarza się, że sama mam ochotę porozmawiać z psychologiem. Da się uodpornić, kiedy bardzo często słyszy się o kolejnej amputacji i kolejnej osobie, która potrzebuje protezy? - Mi jest bardzo trudno. Pracuję od trzech lat i można powiedzieć, że przez moje ręce przeszło około trzystu osób, którym pomogliśmy. Staram się podchodzić do nich indywidualnie. Sama jestem wrażliwa, a to jest z jednej strony plus, a z drugiej minus, bo się angażuje i zdarza mi się później zapłakać, kiedy słyszę kolejną bolesną opowieść. Ostatnio dotknęła mnie historia pani Ewy spod Krakowa. Jechała z mężem na wakacje i mieli wypadek. Zanim wyszli ze szpitala, już zgłosiła się do mnie ich córka, więc byłam zaangażowana od wczesnego etapu. Na początku pomagałam informacyjnie jak załatwić orzeczenie, gdzie się zgłosić. Potem rozpoczął się kontakt już z panią Ewą, która bardzo mocno przeżyła wypadek i amputację. Ona straciła nogę, a mąż też ma problemy z poruszaniem. Przeszłam z nią właściwie cały proces dochodzenia do siebie. Jest rok po amputacji i nawet nie zdaje sobie sprawy, jak trudną drogę przeszła. Długo pracowała z psychologiem. Już ma protezę dofinansowaną dzięki biegaczom Poland Business Run i przechodzi rehabilitację. Rok po wypadku zaczęła chodzić. To jest niesamowita sprawa. Wróciła też do pracy w zawodzie nauczycielki. Jej się wydaje, że nie zrobiła wiele, a tak naprawdę to jest do pozazdroszczenia. Mi to zajęło kilka lat. Staram się ją przekonać i powiedzieć, że jestem z niej po prostu dumna. To też pokazuje, ile zależy od nich samych. Od nas dostają dofinansowanie, czasem wcale nie jakieś duże, ale to dla nich jest bodziec. To dodaje im na tyle wiary, że wychodzą na świat, wracają do pracy, a nawet zaczynają uprawić sport. Mało tego potrafili np. w łódzkiej edycji Poland Business Run wystawić sztafetę złożoną z osób po amputacjach. W 2018 roku temu pomogliśmy Piotrowi Kąkolowi, który sam przyznaje, że zanim dostał wsparcie, był wycofany i nie potrafił się odnaleźć. I z osoby zagubionej, stał się naszym trenerem wsparcia. Uwierzył w swoje możliwości i sam zaczął pomagać tym, którzy znaleźli się w jego sytuacji. Mało tego, pracuje fizycznie - buduje mosty i został też paraolimpijczykiem. Na tyle poradził sobie, że jest jednym z naszych najlepszych trenerów wsparcia. Tych przemian nie brakuje. I na naszej grupie na facebooku co chwilę sobie pokazujemy, jak nasi beneficjenci sobie poradzili. Czy najważniejsze jest to, by przekonać te osoby, że amputacja nie jest wcale końcem świata? - Jak najbardziej tak jest. Zgłosił się do nas pan z wnioskiem o dofinansowanie, ale mu nie pomogliśmy. Nie dlatego, że nie chcieliśmy, tylko zanim rozpatrzyliśmy jego wniosek, dostał już pieniądze na protezę z innego źródła. Mówię o tym dlatego, by pokazać, że sam sobie poradził. Bardzo mnie to ucieszyło, bo podczas rozmowy pokazałam mu też innego drogi, gdzie może szukać wsparcia. I on skorzystał z moich rad i zdobył pieniądze na protezę. Zadzwonił, by mnie o tym poinformować i wtedy poczułam, że właśnie zmotywowanie tej osoby w potrzebie jest niemniej ważne. Kiedy sam sobie poradził, na pewno poczuł z tego powodu olbrzymią satysfakcję. Mimo że nie dostał od nas pieniędzy, to bardzo dziękował i powiedział takie piękne słowa, że dałam mu bardzo dużo, bo wierzyłam w niego bardziej niż on w samego siebie. Z opisów wielu beneficjentów wynika, że zanim dotknęła ich amputacja, byli osobami bardzo aktywnymi. Żeglowali, wspinali się w górach, byli sportowcami i nagle to wszystko się kończy? - Często okazuje się, że ta amputacja nie jest przeszkodą nie do pokonania. Jest mnóstwo przykładów beneficjentów, którzy wrócili do uprawniania sporu, mimo że muszą te też robić z pomocą protezy. Organizujemy snow campy, w których biorą udział, a więc jeżdżą na snowboardzie. Na ostatnich igrzyskach paraolimpijskich startowało kilku naszych podopiecznych. To tylko potwierdza, że amputacja to nie jest koniec świata. To jest oczywiście trudne, ale jeśli ktoś chce, wróci do sportu. Zresztą my też dofinansowujemy protezy, które pomagają na przykład w bieganiu lub wodoodporne. Tym osobom, które były bardzo aktywne przed amputacją, jest łatwiej fizycznie wrócić do formy po zabiegu. Pan Andrzej, emerytowany strażak z Wrocławia, stracił nogę i w kilka miesięcy po wypadku zaczął już chodzić w protezie, choć dopasowywanie wciąż trwa. Widać po nim, że jest sprawny i ma ogromną chęć powrotu do aktywności. Na ile osoby z niepełnosprawnością narządu ruchu są świadome, że pomagają im biegacze, a biegacze, że biegają dla osób po amputacjach? - Mocno nad tym pracujemy. Osoby, które się do nas zgłaszają po pomoc, zapraszamy na bieg. Wtedy przekonują się, jak to jest duże przedsięwzięcie i ile osób dla nich biegnie. Tu w Krakowie na Rynku Głównym było około pięciu tysięcy, a w skali całego kraju w 2019 roku wystartowało ponad 27 tysięcy biegaczy. Od dwóch lat z powodu pandemii organizujemy bieg wirtualnie i liczba uczestników wcale nie maleje. Za tym wsparciem stoją właśnie biegacze, firmy, które finansują start swoim pracownikom i sponsorzy. Ich też staramy się mocno informować po co i dla kogo to robią. Po to prosimy naszych beneficjentów, by sami napisali o sobie kilka słów i w ten sposób przedstawili siebie biegaczom. By widzieli, że biegną dla osób z krwi i kości, które potrzebują pomocy. To też sprawia, że biegacze i sponsorzy nam zaufają, bo widzą, że pomoc trafia do kogoś konkretnego. Byliśmy w szoku, że tym roku choć edycja była wirtualna, to w pomoc zaangażowała się rekordowa liczba biegaczy, bo 28,5 tysiąca. Z drugiej strony mnie to nie dziwi, bo cel Poland Business Run jest naprawdę szczytny. Dążymy do tego, by co roku wesprzeć coraz więcej beneficjentów. Oczywiście to nie chodzi o rekordy, tylko o to, by dać szansę powrotu do życia jak największej liczbie osób po amputacji.