W tej chwili polskie specjalistki od 400 m odpoczywają po długim i wyczerpującym sezonie. Iga Baumgart-Witan i Małgorzata Hołub-Kowalik wybrały polskie klimaty, Patrycja Wyciszkiewicz ten czas wykorzystała na... ślub i nazywa się teraz Wyciszkiewicz-Zawadzka, Anna Kiełbasińska pojechała do Niemiec, gdzie przebywa obecnie jej życiowy partner, łyżwiarz szybki Artur Waś, a Justyna Święty-Ersetic łapie wraz z przyjaciółmi słońce na malowniczych plażach. - Nie tylko ciało musi się zregenerować, ale przede wszystkim psychika. Dziewczyny powinny mieć cały miesiąc przerwy, gdzie będą odpoczywać z nogami w górze. Każdy jednak podchodzi do tego w inny sposób. Na pewno fajnie jest wyjechać za granicę, by złapać jeszcze witaminy D, opalić się, zregenerować siły witalne - powiedział Matusiński. Sztafeta 4x400 m wywalczyła w Dausze srebrny medal mistrzostw świata i poprawiła rekord Polski. Indywidualnie Baumgart-Witan i Święty-Ersetic - jako pierwsze Polki w historii - biegały w finale. Sezon zakończył się jednak bardzo późno, a czasu do igrzysk pozostało niewiele. - Spokojnie, damy radę się przygotować - uspokaja Matusiński. Trener uważa, że sezon olimpijski paradoksalnie będzie łatwiejszy od tych ostatnich. Bo po drodze nie ma żadnych ważnych zawodów, w których trzeba startować. Mityngi można dowolnie dobierać i niektóre odpuścić. Czasu na pracę będzie zatem więcej i będzie ona spokojniejsza. - Większy problem jest z sezonem halowym, którego nie chciałbym odpuszczać. W przypadku Justyny Święty-Ersetic chcemy potraktować go jednak bardzo ulgowo. W styczniu pojedziemy, jak zawsze, do RPA, ale nie będziemy wykonywać tam pracy beztlenowej w kolcach. Później w planach jest tylko jedno dwutygodniowe zgrupowanie w Spale i jeśli się uda tę pracę ogólną przerobić na specjalistyczną, a wyniki będą zadowalające, to możemy zdecydować się na mistrzostwa świata - tłumaczył. To posunięcie może okazać sie ryzykowne. Tym bardziej, że sezon halowy zakończy się dopiero w połowie marca. - Ale jest sztafeta, która co roku gdzieś startuje. Jestem zwolennikiem, żeby startować zimą, bo co roku tak robimy. Osobiście nie wiem nawet, jak przygotować zawodniczkę do sezonu letniego bez hali. Ten okres pokazuje, na jakim jesteśmy etapie, podbija parametry szybkościowe, wytrzymałości specjalnej i po hali startuje się w przygotowania z innego pułapu. Trening bez startów jest zbyt monotonny i trudny psychicznie. Hala jest przerywnikiem. Coś się dzieje, jest adrenalina, organizm się regeneruje - zaznaczył. Matusiński na co dzień współpracuje głównie z Święty-Ersetic i przyznaje, że czasami bywa bardzo trudno. - Trening na 400 m, a zwłaszcza glikolityczny, jest bardzo trudny. Czasami jest mi ciężko do niej podchodzić i dodatkowo motywować, ale taka jest rola trenera. Bólu związanego z takim obciążeniem nie da się opisać. Bo też nie można tego do niczego porównać. Dochodzi do tego, że człowiek nie jest w stanie stać, a co dopiero iść, truchtać czy stanąć i przebiec jeszcze jeden odcinek. Ludzie w telewizji tego nie widzą, ale właśnie tak to wygląda na co dzień - podkreślił. Nic dziwnego, że zdaniem szkoleniowca z Katowic na 400 m biegają są tylko ci, którzy są w stanie tolerować ból. - Nawet przy skrajnym zmęczeniu, potrafią jeszcze wstać i pobiec, ale to są predyspozycje organizmu. Naszym celowym działaniem jest doprowadzić do tego, by kwas mlekowy był na jak najwyższym poziomie i żeby potem jeszcze kontynuować wysiłek. Tu wchodzą jeszcze w grę cechy psychiczne. Justyna jest jedyną zawodniczką, która na maszynce, gdzie mierzymy zakwaszenie organizmu, osiągnęła tzw. high, czyli urządzenie nie pokazało już wartości wynikowej kwasu mlekowego, tylko się skończyła skala - przyznał. To, że Matusiński trenuje na co dzień tylko Święty-Ersetic nie oznacza, że z innymi zawodniczkami się nie zna. Wręcz przeciwnie. Jak sam mówi - wszyscy są przyjaciółmi, ale... prywatnie na piwo razem nie pójdą. - Unikam kontaktów osobistych i wspólnego spędzania czasu wolnego. Na obozach to inna sprawa, ale jesteśmy nimi tak zmęczeni, że w życiu byśmy do siebie nie zadzwonili w Katowicach, żeby pójść gdzieś na obiad. Teraz się cieszymy, że jest przerwa w naszych kontaktach - przyznał szkoleniowiec. Przed jego "Aniołkami" najważniejszy sezon w życiu. Wiele z nich przyznaje, że po igrzyskach w Tokio chce sobie zrobić przerwę. A przerwa nieraz oznacza... zakończenie kariery. Dziewczyny chcą założyć rodziny i będą w takim wieku, że trudno będzie im znaleźć jeszcze dodatkową motywację. One wprost też o tym mówią, nic dziwnego zatem, że stawiają sobie jeden cel - medal igrzysk w sztafecie. - Brąz w Tokio biorę w ciemno, bo medal olimpijski to zawsze coś szczególnego. To impreza czterolecia i wszyscy się zbroją. Wszyscy mają przed oczami igrzyska i z tyłu głowy świadomość, że tam trzeba zaistnieć i tylko tam się przechodzi do historii - dodał Matusiński. Realnym zagrożeniem wydają się być zwłaszcza Amerykanki, z którymi "Biało-Czerwone" przegrały w październikowych mistrzostwach świata w Dausze. - Nie chciałbym dziewczynom odbierać szans, ale one będą jeszcze lepiej przygotowane niż w mistrzostwach świata. Mimo wszystko to jest na razie różnica dwóch klas. Martwi mnie tylko to, że mocno idą do przodu takie państwa, jak Bahrajn - wspomniał. Marta Pietrewicz