Artur Gac, Interia: Gardło pana boli, struny nadwyrężone, głos zmieniony. Powód był jednak konkretny i z pewnością było warto. Cel uświęca środki, za nami podtrzymana passa medalowa polskiej sztafety 4x400 m. Tym razem mniej było takich, którzy mocniej wierzyli, że medal przy eksperymentalnie złożonym składzie jest możliwy. Aleksander Matusiński: - Wraz z dziewczynami oraz trenerami klubowymi my bardzo wierzyliśmy w ten medal. Dlatego też namówiliśmy chociażby Marikę, żeby wystartowała. Wiedzieliśmy, że niewątpliwie wzmocni tę sztafetę. Rzeczywiście skład był trochę eksperymentalny, ponieważ dwie dziewczyny jeszcze nigdy nie biegały w zawodach tej rangi, dlatego do końca nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać. Ogólnie jestem bardzo zadowolony z zawodniczek i tak naprawdę dumny, że w tak trudnej sytuacji udało nam się wyciągnąć brązowy medal. Mówi pan, że w was ta wiara była, natomiast na zewnątrz wyglądało to inaczej. I doskonale miał pan tego świadomość, wszak słyszałem, jak do jednego z kolegów zwrócił się pan z pytaniem: "i co, nie wierzyłeś do końca?". Ta sytuacja doskonale pokazuje, jak wielu fachowców nie miało przekonania w końcowy sukces. - Na pewno były obawy różnych ludzi, także kibiców. Natomiast trzeba przyznać, że Ania Kiełbasińska jest teraz na światowym poziomie. Mając taką zawodniczkę typu szybkościowego jest dużo łatwiej ustawić sztafetę. Pozostałe dziewczyny też super wypadły na mistrzostwach Polski, czy Marika we wcześniejszym biegu, więc to wszystko rokowało na dobre bieganie w Stambule. Nie mieliśmy wpływu na to, co zrobią rywalki, ale mogliśmy spróbować swoją taktyką troszeczkę zmienić, czy nawet pokrzyżować im plany. I uważam, że to się też udało. Taktyka była niewątpliwie kluczem, czyli postawienie na dwie sprinterki na pierwszych dwóch zmianach, co zrobiło kapitaną robotę. Pytanie, czy była to jedna z dwóch-trzech koncepcji, które miał pan w głowie i do końca zastanawiał się, co wybrać, stawiając finalnie na niestandardowy wariant? - Trochę biegów widziałem, dziewczyny od czterech imprez przyjeżdżały z medalami z halowych mistrzostw Europy i zawsze, gdy biegaliśmy z przodu, medal był bardziej w zasięgu, łatwiej wywalczony. Czasami też poświęcałem najlepszą zawodniczkę i tak też było w tym wypadku. Po to właśnie na pierwszą zmianę wystawiłem Anię Kiełbasińską, żeby uplasować się od razu z przodu, aby nie było tłoku i przepychanek na kolejnych zmianach. Czyli uniknięcie tego, co widzieliśmy w sztafetach męskich, gdzie po prostu na każdym okrążeniu mieliśmy 3-4 sporne sytuacje. Myśmy tego uniknęli, uważam że ta taktyka też zdecydowała o tym, że zdobyliśmy medal. Dopytam: miał pan w odwodzie mocną taktyczną alternatywę, którą do końca brał pan pod uwagę i ważył argumenty? - Przede wszystkim pod uwagę do składu była brana Ola Gaworska, ale dzień wcześniej skręciła nogę i wątpliwości same się rozwiały. Oczywiście było też parę innych wariantów, jednak zawsze trzeba także przeanalizować drużyny, które z nami biegają, jakie mają tory i co my możemy zyskać bądź stracić wystawiając najlepszą zawodniczkę na pierwszej zmianie. W tym wypadku wykorzystaliśmy potencjał Ani, pobiegła rewelacyjnie. Marika dołożyła cegiełkę, a później jakoś to dalej poszło. Dziewczyny pobiegły na swoim bardzo dobrym poziomie. Nie można też oczekiwać od każdej zawodniczki, że nagle pobiegnie lepszy wynik niż ją stać, niż na mistrzostwach Polski. Moje oczekiwania zawsze są takie, żeby dziewczyny startowały na swoim poziomie. Wiemy już, że po biegu sztafetowym mocno protestowała ekipa z Irlandii, wykorzystując wszystkie procedury, celem udowodnienia rzekomej przewiny Anny Kiełbasińskiej, o czym obszernie opowiedział mi Filip Moterski, szef polskich sędziów. Sam wyłapał pan tę sytuację i pomyślał, że może dać pretekst przeciwniczkom to rozpoczęcia działań? - Myślę, że po prostu szukali swojej szansy. Nie wiem, czy chcieli zdobyć medal, czy tylko przesunąć się o jedno miejsce. Natomiast tam nie było żadnego zabiegnięcia, protest zaraz został odrzucony, podobnie jak wniesiona apelacja. Powiem tak: ciśnienie zupełnie mi nie drgnęło i nawet nie rozmawiałem o tym z zawodniczkami. Tak naprawdę dopiero po wszystkim, około godz. 22 powiedziałem im, że coś tam było wszczęte. Opóźniona z tego powodu była też ceremonia dekoracji medalistek. - To prawda. Jednak naprawdę trudno, żeby Ania oglądała się do tyłu i patrzyła, czy ktoś za nią biegnie i zaraz ją podepta. Jeśli by to było rzeczywiście tak, że Irlandka zmieniła rytm biegu, a Ania nie miała przewagi do zamknięcia jej, wówczas jest to zawsze faul. Natomiast w tym przypadku nie było takiej możliwości, by w ten sposób zinterpretować rzeczoną sytuację. Trwa znakomita medalowa passa naszej sztafety, kontynuowana od 2015 roku. Ten brąz, z uwagi na towarzyszące okoliczności, jest poniekąd wyjątkowy i wpływa na poczucie satysfakcji? - Satysfakcja jest ogromna, dlatego to gardło jest takie zdarte. Po prostu mocno krzyczałem, a mało kiedy aż tak przeżywam te biegi, gdy mam do dyspozycji Natalię Kaczmarek, Justynę Święty-Ersetic, Anię Kiełbasińską, Igę Baumgart-Witam, czy Gosię Hołub-Kowalik. To naprawdę są zawodniczki na światowym poziomie, które tworzą tzw. samograj. Cokolwiek się z nimi nie zrobi, to ta sztafeta zawsze jest wysoko. A tutaj trzeba było trochę pokombinować, może przechytrzyć rywalki. I to nam się generalnie udało. A propos Justyny, pana klubowej podopiecznej. Powoli już zaczyna pan budować dla niej plan startowy na sezon letni. Jedna z naszych gwiazd wchodzi już w pełną gotowość? - W gotowość do rozpoczęcia treningu do sezonu letniego, natomiast wiadomo, że nie jest w gotowości startowej, ponieważ za nią dłuższa przerwa, potrzebowała dłużej wypocząć. Z tego powodu jej treningi wyglądały inaczej, ale jestem dobrej myśli. Jeśli zdrowie dopisze, to myślę, że Justyna i pozostałe zawodniczki będą w dobrych dyspozycjach i będziemy się mogli jeszcze cieszyć dobrymi wynikami. A w jakiej gotowości mentalnej jest Justyna? Jest w niej ciągle żar? - Jeśli będzie zdrowa, to i jest żar. A jeśli nie ma zdrowia, wtedy jej siły psychiczne powiedzmy opadają. Wówczas motywacja jest mniejsza, bo trening nie idzie dobrze, a przez to nie ma przyjemności ze startów, bo zawodnik nie jest optymalnie przygotowany. Liczę na to, że zdrowie dopisze i wszystko wróci na właściwe tory. Rozmawiał Artur Gac, Stambuł