- To świetne uczucie, ponownie stanąć na podium mistrzostw świata. Niewielu w historii coś takiego się udaje. Do tego dystansu trzeba mieć jaja - przyznał zawodnik RKS-u Łódź. Do Londynu przyjechał z 34. wynikiem, a mimo wszystko od początku mówił, że interesuje go wyłącznie medal. - Po półfinale już wiedziałem, że jestem w stanie realnie walczyć o podium. Do tego momentu tej pewności nie ma. Wtedy dopiero widać, jak wyglądają inni przeciwnicy, jak ja się czuję. To wszystko daje pewne przekonanie o tym, co można zrobić. Wyszło świetnie - skomentował. Podkreślił też, że sukces w biegu na 800 m to dużo składowych. A brak choćby jednego procenta w każdym z nich powoduje, że ląduje się poza podium, a czasami nawet poza finałem. - Tak wiele trzeba zrobić i tyle elementów połączyć, że właśnie dlatego to robi się takie trudne i dlatego niewielu się udaje. Nie da się tego podzielić. Wszystko ma znaczenie. Siła i sprint to typowa szybkość, to jeden z małych elementów. Można nie być super sprinterem, ale można osiągać super wyniki, ale jeżeli ma się szybkość, to można mieć taką końcówkę jak ja - powiedział. Podopieczny Zbigniewa Króla w swój medal w Londynie uwierzył na 150 m przed metą. - Wtedy wiedziałem, że dogonię przynajmniej dwóch "gogusiów". Nie wiedziałem, co z trzecim. Niestety ta dziura była zbyt duża, żeby ją załatać - ocenił z perspektywy czasu. Szybszy na olimpijskiej bieżni w Londynie był tylko Francuz Pierre-Ambroise Bosse, na którego niewielu stawiało. Kszczota, dla którego był to drugi srebrny medal w karierze, powiedział: "jestem spełnionym zawodnikiem na tym dystansie". Lekkoatleta RKS-u Łódź nie jest łatwy we współpracy. Sam doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale taka jest cena sukcesu. - Dużo mnie nauczył pierwszy trener Stanisław Jaszczak. Tam, gdzie wielu ludzi mówi dość, ja dopiero się rozgrzewam. To pokazuje obraz ciężkiej i trudnej pracy, gdzie trzeba się nauczyć zaciskania zębów wielokrotnie na jednym treningu. Dużo wymagam od trenera i siebie. Wierzę, że mam jeszcze wiele do udowodnienia na dystansie 800 m i wiele dobrego mnie czeka - powiedział. Eksperci i trenerzy nie mają złudzeń - bieg na 800 m jest najtrudniejszy ze wszystkich lekkoatletycznych konkurencji. Bo trzeba mieć szybkość, wytrzymałość, siłę i umiejętności taktyczne. Kszczot mówi wprost: - To hazard, tu nigdy nie wiadomo, co się stanie. Można ograniczyć ryzyko i ja właśnie to staram się robić i wykorzystać okazję. W ostatnim okresie bardzo dużo pracował z psychologiem Janem Blecharzem. - Dlatego z pewnego punktu widzenia to przełomowe mistrzostwa, bo zupełnie inaczej podszedłem do startu i do tego, co ma się stać. To dla mnie całkowita nowość. Byłem nad wyraz spokojny - przyznał. Nie jest tajemnicą, że bieg na 800 m na wielu mityngach jest rywalizacją Afryka kontra Kszczot. I Polak doskonale o tym wie. - Wiem, że o mnie rozmawiają i się mnie obawiają, bo jestem nieprzewidywalny. Potrafię biegać z przodu, czasami zamykam oczy i lecę, ale też biegam z tyłu, w środku stawki. Boją się tego, że jestem nieobliczalny i mogę się sprawdzić w wielu różnych konfiguracjach biegowych - przyznał. Wielu ekspertów już przed finałem twierdziło, że Europejczycy będą w uprzywilejowanej sytuacji, bo lepiej radzą sobie w chłodnych warunkach. Pogoda w Londynie od początku nie rozpieszcza lekkoatletów. Jest zimno - temperatura między 10 a 15 stopni C, a czasami pada nawet deszcz. - Nie zgadzam się z tym. Głównie chodzi tu o psychikę. Chęć uzyskania dobrego wyniku w tych temperaturach jest zdecydowania mniejsza. Wszyscy byli bardzo dobrze dogrzani, przygotowani. Oczywiście rekord życiowy w tych warunkach jest cholernie trudno uzyskać, prawie jest to niemożliwe, ale można uzyskiwać dobre wyniki - zapewnił. Od wielu lat dystans 800 m był zarezerwowany dla lekkoatletów z Afryki. Skąd się to bierze? Kszczot zna odpowiedź: - To kwestia treningu wśród zawodników w Europie. To bardzo trudny trening, trening, który czasem przez dwa tygodnie nie pozwala swobodnie się poruszać, bo to po prostu boli. Weźmy pod uwagę statystycznego Kenijczyka. On nie ma nic do stracenia, a może zarobić trochę kasy i trenuje jak szalony. A statystyczny Europejczyk, który ma do wyboru iść na studia, znaleźć pracę, cieszyć się lekkim życiem, to co zrobi? Kszczot zwrócił uwagę na jeszcze jeden aspekt: - Od urodzenia mieszkają na wysokości, a my musimy tam jechać na zgrupowania, korzystać z hipoksji, by uzyskać podobne wartości krwi. Oni to po prostu mają. Na razie dwukrotny wicemistrz świata nie myśli o zakończeniu kariery. Na pewno zamierza trenować do kolejnych igrzysk olimpijskich w Tokio. Na razie nie wiadomo jeszcze z jakim trenerem. Zarówno zawodnik, jak i Zbigniew Król nie chcą się wypowiadać na ten temat, ale wiadomo, że ich współpraca może dobiec końca. - Czas pokaże, a na razie nic więcej nie powiem. Każdy scenariusz jest możliwy. Jest wiele rzeczy, nad którymi trzeba popracować i o których należy porozmawiać - mówi tajemniczo Kszczot. On sam wierzy, że jest jeszcze w stanie się poprawić, a najlepsze lata wciąż ma przed sobą. - Oby najwięcej afer dopingowych wychodziło na jaw, mam nadzieję, że w końcu złapią także tych, którzy biorą mikrodawki EPO, które w tej chwili są ciężkie do wykrycia - dodał. Teraz chce jeszcze dokończyć sezon, a później poczekać na urodziny pierwszego syna, Ignacego. - Nie chciałbym, żeby moje dziecko było tzw. niespełnionym marzeniem rodzica. Nie. Będzie robiło, co będzie chciało. Jeśli wybierze piłkę nożną, to trudno. Niech będzie "czarną owcą+ w rodzinie - śmiał się. Polacy w Londynie zdobyli dotychczas cztery medale. Oprócz Kszczota po srebro sięgnął w skoku o tyczce Piotr Lisek. W rzucie młotem złoto wywalczyła Anita Włodarczyk, a brąz Malwina Kopron. Impreza potrwa do niedzieli. Z Londynu - Marta Pietrewicz