Sezon zbliża się wielkimi krokami, dlatego pierwsze pytanie musi być o zdrowie. Czy plan treningowy jest realizowany w stu procentach? Adam Kszczot: - Można powiedzieć, że jest nawet lepiej niż w ostatnich latach. Wszystko przebiega zgodnie z założeniami, a realizacja planu jest lepsza niż rok temu. Przebywa pan teraz w USA. Jak długo jeszcze? - Trenuję w Albuquerque w Nowym Meksyku w ośrodku u pana Antoniego Niemczaka. Bardzo fajne miejsce. Codziennie rano jak się budzę widzę pole golfowe, wielka przestrzeń i to pomaga przetrwać długie tygodnie na zgrupowaniu. Do końca przygotowań został miesiąc. Ten okres chcę spędzić krótko w domu, zregenerować siły i wyjechać do Zakopanego. Gdzie i kiedy pierwszy start? - 22 maja w Rabacie w mityngu Diamentowej Ligi. Później Eugene, a kolejne starty to jeszcze niewiadoma, czekam na potwierdzenia. W Pekinie zdobył pan pierwszy w karierze medal mistrzostw świata. Czy w związku z tym organizatorzy mityngów biją się o pana? Jest pan zapraszany do większej liczby prestiżowych zawodów, czy to się raczej nie zmieniło? - Moja pozycja od wielu lat na rynku lekkoatletycznym się nie zmienia aż tak znacznie. Na pewno teraz mój agent ma krótsze negocjacje, ale dla mnie to niewiele zmienia. Już w sezonie halowym było widać, że przygotowania idą w dobrym kierunku. Nad czym się szczególnie skupiacie z trenerem Zbigniewem Królem w tym sezonie? Utrzymać poziom sprzed roku? Poprawić szybkość? Wydolność? - Przygotowania halowe były bardzo fajne. Trochę poprawiliśmy elementy szybkości, siły wytrzymałości specjalnej. W tej chwili mam coraz większy zapas wytrzymałości ogólnej, co mnie szczególnie cieszy, bo to pozwala przetrwać długi sezon. Teraz będziemy pracować nad siłą i dynamiką, co powinno relatywnie pomóc być szybszym lub swobodniejszym w bieganiu. Dystans 800 m jest nieprzewidywalny. Nie tylko trzeba być wytrzymałym, ale i szybkim, a dodatkowo taktycznie świetnie przygotowanym. Który z tych elementów może zadecydować o tym, czy stanie się na olimpijskim podium, czy nie? - To prawda - to bardzo nieprzewidywalny dystans. Wydaje mi się, że decydująca będzie taktyka. Każde potknięcie, zmarnowana odrobina energii decyduje na ostatnich 50 m, czy jest się w stanie powalczyć o medale największych imprez. Mistrzostwa świata niewiele różnią się od igrzysk - biegają przecież ci sami ludzie. Skoro jest pan ich medalistą to interesuje pana wyłącznie podium w Rio? A może miejsce w finale olimpijskim, w którym jeszcze pan nie biegał i bierze to w ciemno? - Zawsze powtarzam, że najpierw trzeba wejść do finału, by rywalizować o medale. Przygotowania przebiegają w tym kierunku, by walczyć o podium. Jest to jednak nieprzewidywalny dystans, dlatego niczego nie można zakładać. Bardzo dobrym przykładem są ubiegłoroczne mistrzostwa świata, gdzie świetnie dysponowani w sezonie Etiopczyk Mohammed Aman i Nijel Amos z Botswany odpadli w półfinale. Oglądał pan już na wideo swój bieg z Pekinu, który dał panu srebrny medal mistrzostw świata? - To był wymarzony bieg. Daną mi szansę wykorzystałem, nie popełniałem zbędnych ruchów. Czy była możliwa walka o złoto? Nie zastanawiam się nad tym i teraz się już tego nie dowiemy. Akceptuję fakt, że jestem wicemistrzem świata i nie rozpatruję tego, co by było gdyby. Natomiast być może będzie szansa zaistnieć w finale olimpijskim, podjąć trochę inną taktykę i może ona pozwoli mi na jeszcze większy sukces. Czy ten medal z Pekinu sprawił, że jest pan bardziej rozpoznawalny? - Poprawiło się to. W Polsce coraz więcej osób na mnie patrzy na ulicy. To jednak nie jest mój główny cel. Chcę wycisnąć na ile się da z biegania, a później będę mógł "povipować". W lekkoatletyce ostatnio afera goni aferę. Jak nie korupcja, to doping. To szkodzi wszystkim osobom, związanym z tą dyscypliną. Pana zdaniem uda się jeszcze uratować reputację "Królowej Sportu"? Jest pan za rygorystycznymi rozwiązaniami? - Tak, jestem za takimi. Wielu lekkoatletów przez lata rywalizowało jak równy z równym, zajmując miejsca medalowe, klepało po plecach kolegów i koleżanki. Nie uważam, by to było fair. Jakie rozwiązanie przyjmie WADA, czy IAAF na razie nie wiadomo. Należy jednak zażegnać ten kryzys, bo chyba tak to trzeba już nazywać i skutecznie zniechęcić dopingowiczów. Oddzielny jest chyba problem Rosji. Dopuściłby pan lekkoatletów tego kraju do rywalizacji olimpijskiej? Czy zbiorowo by ukarał? - Problem Rosji jest dość spory i jasny. Federacja obligowała zawodników, przynajmniej według doniesień, do przyjmowania substancji zabronionych. W takiej sytuacji należałoby ukarać cały związek. Pytanie, czy Rosjanie byliby w stanie nam udowodnić, że nawet jeśli by zmienili wszystkich ludzi, nie będzie to dalej kierowane przez te same osoby, ale po prostu zza kurtyny? Rozmawiała Marta Pietrewicz