- Najważniejszym było tutaj być, choć wynik też jest fajny. Minimum na halowe mistrzostwa świata zrobione, jestem bardzo zadowolony - powiedział tuż po mityngu Kszczot. - Fantastyczna atmosfera. Bardzo lubiłem tutaj startować. Cudowne miejsce, pełne kibiców, rodziny, sympatyków sportu no i wielkich nazwisk. To jest chyba najfajniejsze miejsce, w którym mogła przydarzyć mi się końcówka kariery - dodawał wyraźnie wzruszony. Niestety, jak zdradził Kszczot w rozmowie z Interią, jego wyjazd na HMŚ wcale nie jest przesądzony. - Nie wiem, czy pojadę do Belgradu. Polski Związek Lekkoatletyki od kilku miesięcy nie odpowiedział na moje zapytanie, czy na HMŚ będą mogli polecieć sportowcy zaszczepieni jedną dawką. Być może nie dostąpię tego zaszczytu i... nie dostanę odpowiedzi. Można tam pojechać z jedną dawką i testem PCR, ale nie otrzymaliśmy żadnych wytycznych - skarżył się Kszczot, który dodał, że jeśli uda mu się tam wystartować, to będzie chciał spisać się jeszcze lepiej niż w Toruniu. Czytaj także: Ukraińska lekkoatletka pełna obaw. "Nie dla wojny" Na Copernicus Cup towarzyszyła mu najbliższa rodzina, w tym dwójka dzieci, bardzo ciekawych tego, co dzieje się wokół ich taty. On sam szczerze przyznawał, że nie wie, czy chciałby, żeby syn poszedł w jego ślady. - Ciekawość świata mają po mnie, ale nie chciałbym, żeby szły moją drogą. Wiem, ile to kosztuje pracy, kiedy aż wymiotuje się po treningach. I nie wiem czy chcę tego dla moich dzieci - mówił Kszczot w rozmowie z Interią.