- Nie spodziewałem się, że bieg będzie do 600 m tak wolny. Próbowałem sam przechodzić po wewnętrznej, ale nie udało się. Głównie dlatego, że stanąłem na metalowy próg dzielący pole od pierwszego toru. Szkoda, że nie mogłem zaatakować na 130 m do mety, tak jak najbardziej lubię. Musiałem czekać, jak Rudisha sam ruszy, a to było już za późno. Jestem mimo wszystko bardzo, bardzo szczęśliwy - powiedział. Przy tak poprowadzonym biegu - jak zaznaczył - decyduje, kto pierwszy ruszy do ataku. Jak ocenił, to jego największy sukces w karierze. - Ja naprawdę z tą formą nie kłamałem - skomentował. Kszczot po każdym biegu uspokajał, że ma jeszcze rezerwy i czuje się w doskonałe dyspozycji. Przed nim jednak najważniejszy rok. W 2016 w Rio de Janeiro odbędą się bowiem igrzyska olimpijskie. - Trzymajcie kciuki, żeby kolejne przygotowania udało się przynajmniej tak samo dobrze przeprowadzić jak tegoroczne, by zdrowie dopisało i starczyło sił, we wszystkich treningach i wyjazdach. Proszę was także o przekazanie najszczerszych podziękowań dla wszystkich bliskich - rodziny, żony i przyjaciół oraz sponsorowi PKN Orlen, który wiele dla mnie robi - podkreślił. Z Pekinu będzie wyjeżdżał z łezką w oku i ze wspaniałymi wspomnieniami. - To były wielkie mistrzostwa na bardzo fajnym obiekcie. Tutaj kibice wiedzą jak uhonorować najlepszych lekkoatletów i to nie tylko swoich. Świetna atmosfera i dobrze przygotowana impreza. Będę ją wspominać z łzą w oku - powiedział zawodnik RKS Łódź. Kszczot na arenie europejskiej osiągał już sukcesy. Był mistrzem kontynentu (2014) i brązowym medalistą tej imprezy (2010). W halowych mistrzostwach świata sięgał także po srebro (2014) i brąz (2010). - A tym razem po minięciu mety była pustka. Dopiero po chwili spłynęły emocje i pojawił się wielki uśmiech na twarzy - przyznał. Przed finałem miał zwyczajowe spotkanie ze swoim trenerem Zbigniewem Królem. - Układamy zawsze wszystko taktycznie, omawiamy zawodników, analizujemy, jak może wyglądać finał i co należy zrobić. Najważniejsze jest zawsze, by unikać błędów, bo bieg na 800 m to przede wszystkim uciekanie od karygodnych uchybień. Jak to się uda, wtedy musi być dobrze - dodał Kszczot. We wtorkowym finale zaskoczyła go jedna rzecz - bierność rywali. - Wszyscy zdejmują czapkę przed Rudishą, należy mu się to przed i po biegu, ale w trakcie - trzeba walczyć o swoje, a tutaj bierność była okrutna. Wszyscy zawodnicy, którzy byli po zewnętrznej, mieli okazję zaatakować Kenijczyka, a tego nie zrobili. A właśnie to było jedynym dobrym posunięciem i tylko tak można było z nim wygrać. Każdy się jednak bał; ja sam nie miałem jak - byłem zamknięty - zaznaczył. Na ostatniej "setce" zamknął już oczy i starał się tylko jak najszybciej biec. Nie wiedział, czy wystarczy na srebro, ale czuł, że może być dobrze. Kszczot na pytanie, komu dedykuje ten medal odparł: - Powiedziało się A, należy powiedzieć B, więc... żonie. Wicemistrz świata dodał, że ma też zobowiązania jako ambasador Fundacji Sportowcy Dzieciom. Chce wspomagać działalność tej organizacji na rzecz zwiększenia aktywności fizycznej młodzieży. - Poczytuję to sobie jako zaszczyt i wyróżnienie. Nie byłoby mnie tu i teraz, gdyby nie pomoc rodziców, przyjaciół i sponsorów. Kiedyś chciałem zrezygnować ze sportu. Myślałem realnie o przyszłości, o zapewnieniu bytu sobie i rodzinie. Sport to praca, a lekkoatletyka to nie piłka nożna. Tu nie ma wieloletnich kontraktów i wielkich kwot. W dodatku czasem jeden mały błąd niweczy wieloletnią pracę - powiedział. Dariusz Mróz z Fundacji Sportowcy Dzieciom poinformował, że Kszczot dołączył do doborowego grona ambasadorów. - Na pewno wspólnie nie raz zaplanujemy coś sportowego dla dzieci. A w ogóle apeluję do rodziców: zawieszajmy sobie w życiu poprzeczkę coraz wyżej i wyżej dając dzieciom nie pieniądze czy zabawki lecz właśnie sport. On da im siłę do stawiania czoła życiu. Z Pekinu - Marta Pietrewicz Wielki sukces Adama Kszczota! Sprawdź, kto ma szansę na kolejny medal