Kibice znają zapewne jej wyczyny, ale mało kto wie, że ta przystojna, wysoka i silna kobieta była wszechstronnie utalentowana, nie tylko sportowo. Dorastała w zamożnym mieszczańskim domu, w którym dbano o odpowiednie wychowanie i wykształcenie dzieci. Ze sportem zetknęła się jako studentka filologii Uniwersytetu Warszawskiego. Od początku kariery sportowej była członkinią stołecznego AZS. Zaczynała od narciarstwa. W 1924 roku zapisała się na kurs i już każdą zimę spędzała w Zakopanem. W Tatrach nosiła przydomek "Czerebieta", skrót od czerwona kobieta, od koloru swetra i beretu, które zwykle miała podczas zjazdu. Z zamiłowaniem grała w tenisa. Umiała też dobrze pływać, lubiła gry zespołowe, zwłaszcza koszykówkę (grała w meczach międzyklubowych). Pasjonowała się motoryzacją. Wytwornie wyglądała za kierownicą własnego kabrioletu. Próbowała też swoich możliwości w rajdach samochodowych. Z lekkoatletyką zetknęła się wiosną 1924 roku. Właśnie wtedy, w pierwszym roku swoich startów zdobyła dwa tytuły mistrzyni Polski - w pchnięciu kulą i rzucie dyskiem. Ze swą koronną konkurencją zetknęła się przypadkiem. Pewnego razu przyszła na stadion i zachęcona przez kogoś wzięła dysk do ręki. Rzuciła nim dalej niż wynosił ówczesny rekord kraju. "Zaczęło się po prostu z zamiłowania i przyrody. Ciekawość kazała rzucić, biegać, próbować. Po prostu z radości życia, z młodości, z przygody i z tego wszystkiego z czego sport się powinien składać. Jak wzięłam dysk to okazało się, że po paru razach padł rekord kraju. No to już wtedy kazali mi trochę trenować. I tak się zaczęło" - w ten sposób swoje początki w sporcie opisywała Konopacka w Polskim Radiu. Selekcjoner polskich lekkoatletów, francuski trener Maurice Baquet jeszcze przed igrzyskami w Paryżu w 1924 roku zdecydował, że optymalne warunki ma panna Halina w rzucie dyskiem. I miał przysłowiowego "nosa". W ciągu ośmiu lat kariery sportowej Polka uzyskała wyniki, o których nawet nigdy nie marzyła. Pisała też wiersze i malowała. Była uwielbiana przez kibiców i znawców literatury oraz kobiecej urody. W Amsterdamie została miss igrzysk. Była nie tylko wspaniałą sportsmenką, ale także piękną kobietą. Nosiła się niesłychanie elegancko, stąd była ozdobą stadionów. Wystarczyłoby przypomnieć z kroniki życia towarzyskiego II Rzeczypospolitej długą listę prominentnych osobowości, na czele z premierem, które szalały za tą - jak pisała ówczesna prasa - kobietą posągowej urody. W rzucie dyskiem przez lata nie miała sobie równych. Dopiero w 1931 roku oddała palmę pierwszeństwa młodszej Jadwidze Wajsównie. 56 razy ustanawiała rekordy Polski, nie tylko w rzucie dyskiem, ale też w pchnięciu kulą i rzucie oszczepem. Zdobyła 26 tytułów mistrzyni kraju. Za miarę jej talentu pisarskiego niech posłuży własna relacja z pamiętnego dnia zwycięstwa olimpijskiego, opublikowana w czasopiśmie "Stadjon": "Mój dzień zapowiadał się nieszczególnie. Od rana padał deszcz. Oślizgły dysk, miękkie koło, zimno, wiatr, to niedobry prognostyk. Jedyne moje atuty - chęć zwycięstwa - chęć tak wielka, że prawie pewność... Z szatni przez długi tunel wychodzę na boisko. Dopiero teraz widzę przytłaczającą potęgę stadionu... Z trudem odnajduję biało-czerwone chorągiewki na trybunach, wśród rozkołysanego tłumu widzów. Z trudem tylko słyszę okrzyki 'Polska!, Halina!' i czuję, że ci ludzie proszą, dopominają się o hymn i sztandar. - Jestem ogromnie podniecona. Moja mała, biało-czerwona chorągiewka z boiska musi wyrosnąć w wielki sztandar i zawisnąć najwyższym maszcie. Nie wiem, czy któraś z konkurentek przystępowała do rzutów z tak mocnym postanowieniem zwycięstwa. Wreszcie rzucam. Już pierwszy rzut przekonywa mnie, jak bardzo 'chcę', pomaga do "mogę". Zwyciężyłam i nie miałam siły cieszyć się ze zwycięstwa. Widziałam, jak cieszą się wszyscy wokoło mnie, oszałamiały mnie serdeczne uściski dłoni, zewsząd płynące objawy sympatii, swoich i obcych, i te powodzie kwiatów, kwiatów. Była grupka Polaków, którzy mieli biało-czerwone chorągiewki. Było ich ze trzydziestu. W tej szarzyźnie dnia widziałam te biało-czerwone chorągiewki, które powiewały i one właściwie wygrały tę olimpiadę" - wspominała ten dzień. W liście do brata Tadeusza była bardziej lakoniczna. Tak opisała swój występ: "Wtorek, 31 lipca 1928 rok. Amsterdam. Igrzyska IX Olimpiady. Stadion lekkoatletyczny. Konkurs rzutu dyskiem. Sprawozdawca relacjonował to wydarzenie: Wchodzi w koło Konopacka. Jest spokojna, skupia się cała - chce rekordu. Rozmach, szybki nadzwyczaj obrót, mały dysk leci bardzo płasko, ale dzięki doskonałemu ułożeniu w powietrzu sunie daleko. Krótka chwila oczekiwania i pada hen z dala od wszystkich chorągiewek - koło linii 40 metrów. Huragan oklasków od publiczności za ten fenomenalny wynik". Mistrzyni igrzysk stała się uosobieniem sukcesu. Otrzymała gratulacyjny telegram od prezydenta Ignacego Mościckiego. Po powrocie do kraju przyjmował ją w Belwederze marszałek Józef Piłsudski, udzielała tysięcy wywiadów, stała się najpopularniejszą osobą w Polsce, m.in. dwa razy z rzędu wygrywając plebiscyt "Przeglądu Sportowego". W 1928, w tym najszczęśliwszym - jak sama przyznawała - roku jej życia, wyszła za mąż za pułkownika Ignacego Matuszewskiego, dyplomatę, szefa oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego i ministra skarbu II Rzeczypospolitej (1929-1931). We wrześniu 1939 roku, wraz z mężem, dowódcą i inicjatorem akcji, ratowała przed hitlerowcami tony złota ze skarbca Banku Polskiego. Przewoziła je, osobiście kierując jedną z ciężarówek, przez Rumunię, Liban, Stambuł, Bejrut, w końcu docierając aż do Francji. W oczach przedstawicieli rządu emigracyjnego zyskała nowy epitet: "podwójnie złota" - na sportowych arenach i w życiu, gdy ratowała narodowy dorobek. Po wojnie Halina Konopacka znalazła się na emigracji. Po wielu perypetiach (aresztowanie męża w Hiszpanii) w 1941 roku dotarli oboje do Nowego Jorku. Po śmierci Matuszewskiego (1946) powtórnie wyszła za mąż, za Jerzego Szerbińskiego. Znowu została wdową (1959) i przeniosła się na Florydę. Tam rozwinął się jej talent artystki. Malowała głównie kwiaty, jakby miała wciąż w pamięci te z Amsterdamu. W późniejszych latach tylko trzy razy odwiedziła Polskę. Tęsknotę za krajem wyrażała w licznych wierszach. "Wiersze to grzech mej młodości" - napisała Konopacka. "Niektórym to przechodzi, innym nie. Mnie to przeszło, ale nie wstydzę się tego, co napisałam". Zmarła 28 stycznia 1989 roku w Daytona Beach na Florydzie. 18 października 1990 roku urna z prochami sławnej Polki spoczęła na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie. Imię Konopackiej nosi w Polsce kilka szkół i placówek sportowych. Są to między innymi Gimnazjum nr 2 oraz Ośrodek Sportu i Rekreacji w jej rodzinnej Rawie Mazowieckiej, a także Wyższa Szkoła Kultury Fizycznej i Turystyki w Pruszkowie.