To, co zrobiła Femke Bol na ostatnich 200 metrach swojej zmiany, było jakby z innej planety. Holenderka na przeciwległej prostej traciła kilkanaście metrów do prowadzącej sztafetę amerykańską Kaylyn Brown, trochę mniej do Belgijki i Brytyjki. Zaczęła wyprzedzać na wejściu w łuk, 70 metrów przed metą była już druga. I na samym końcu jakby włączyła jakieś turbodoładowanie, uporała się z Brown z dużą łatwością. Zupełnie inaczej niż rok temu w Budapeszcie, gdy na ostatnich metrach finału mistrzostw świata to Amerykanka Alexis Holmes wywarła na niej presję, a Bol upadła, straciła medal. Teraz dała swojej drużynie złoto olimpijskie, a na ostatniej zmianie, choć przecież odbierała pałeczkę na czwartym torze, a ostatnią prostą biegła po drugim, zmierzono jej czas 47.93 s. Mimo, że przebiegła na pewno więcej niż 400 metrów. Przeliczając to na bieg z bloków, a trzeba odliczyć około sekundy, byłby to rezultat zapewne na olimpijski medal. A na pewno na walkę z Mariledy Paulino, Natalią Kaczmarek, Rhasidat Adeleke czy Nickishą Pryce. Nic więc dziwnego, że koleżanka Femke ze sztafety, Lieke Klaver, skakała koło niej po bieżni i chwytała się za głowę. Trudno się było bowiem nie chwytać. Femke Bol, a zaraz po niej Sydney McLaughlin-Levrone. Obie już na bieżni, obie najlepsze Podobne reakcje wywołał bieg w olimpijskich kwalifikacjach sztafet na Bahamach w wykonaniu Rhasidat Adeleke, Irlandka miała jednak czas o pół sekundy gorszy. Bol dokonała zaś wyczynu niezwykłego. - Miałam nadzieję, że kiedyś pobiegnę tak szybko, ale w sztafetach nie zwraca się uwagi na międzyczasy. Chodzi bardziej o zgranie zespołu i kwestie techniczne. Po prostu pobiegłam, chcieliśmy medalu, ale nie sądziliśmy, że będzie to złoto. Cóż, jesteśmy mistrzami olimpijskimi - dzieliła się później wrażeniami. Minęło kilkanaście godzin i znakomita Holenderka znów pojawiła się na tartanie, tym razem w eliminacjach konkurencji mającej dostarczyć chyba największych emocji na tych igrzyskach. W biegu na 400 m przez płotki, bo tu o złoto powalczą Sydney McLaughlin-Levrone i właśnie Bol. Amerykanka miesiąc temu pobiła rekord świata (50.65 s), Holenderka rekord Europy dwa tygodnie później (50.95 s). Obie przerastają cały świat o dwie głowy, są po prostu najlepsze. McLaughlin-Levrone odpuściła sztafetę mieszaną, jak Kaczmarek koncentruje się na jednym dystansie. W kobiecym 4x400 m pewnie ją zobaczymy, ale to pod koniec tygodnia. Bol zaś wyszła znów dziś w południe, wygrała swoją serię bez najmniejszego problemu - w 53.38 s. To najlepszy wynik w całych eliminacjach. Kilka minut później to samo uczyniła Amerykanka, w 53.60 s. Te czasy nie mają znaczenia, bo gdy dojdzie do ich bezpośredniej potyczki, może we wtorek w półfinale, a na pewno w czwartek w finale - będzie już znacznie szybciej. I to będzie ten najbardziej elektryzujący moment w całych lekkoatletycznych zmaganiach w Paryżu.