18 razy z rzędu tak samo. A znów wygrał. Piotr Lisek potwierdził tezę Przemysława Babiarza
Minęły zaledwie trzy tygodnie od pierwszego w sezonie letnim startu Piotra Liska, a najlepszy polski tyczkarz już... 18 razy próbował zaliczyć wysokość 5.82 m. Tyle wynosi minimum kwalifikacyjne do mistrzostw świata w Tokio. W Białymstoku znów ta sztuka się nie udała, choć było naprawdę blisko. 32-latek ze Szczecina wygrał jednak całe zawody mające rangę World Athletics Continental Tour Bronze.

7. Mityng na Rynku Kościuszki w Białymstoku miał być wreszcie tym konkursem, w którym Piotr Lisek po raz pierwszy od zeszłorocznych wakacji przefrunie nad poprzeczką zawieszoną na 5.82 m. Tyle wynosi wynik zapewniający przepustkę do tegorocznych mistrzostw świata w Tokio, choć nasz 32-latek z KMS Szczecin może być jej właściwie pewny z uwagi na swoje miejsce w rankingu World Athletics. Jest w nim obecnie trzynasty. - Nie martwię się o minimum. Muszę to po prostu skoczyć dla siebie - znów powtórzył po zawodach.
Piotr Lisek triumfatorem mityngu World Athletics Continetnal Tour Bronze w Białymstoku. Kolejny atak po minimum na mistrzostwa świata
Lisek był więc tym zawodnikiem, na którym skupiała się największa uwaga kibiców. Miał rywalizować na białostockim rynku głównie z Amerykanami - Austinem Millerem i Mattem Ludwigiem, ale obaj odpadli już na 5.42 m. I to był wielki zawód, mający wpływ na dalszą rywalizację.
Mistrz Polski zaś od 5.42 m zaczął, pokonał poprzeczkę z dużym zapasem. Większe problemy miał Robert Sobera, udało mu się to w drugiej próbie, dla Filipa Kempskiego to było za wysoko, został z 5.22 m.
Lisek opuścił później 5.52 m, Sobera odpadł, a do skoków na 5.62 m podeszło już tylko czterech zawodników. I wszyscy pozostali w grze o triumf także na 5.72 m. Lisek znów był perfekcyjny, Chińczyk Bokai Huang zaliczył ją w trzecim podejściu, a Francuzi - Ethan Cormont i Matthieu Collet - przepadli. Została więc polsko-chińska batalia o minimum kwalifikacyjne do Tokio, bo 5.77 m opuścili.

Huang był daleki od zaliczenia tej kluczowej wysokości, Lisek poprawiał się z próby na próbę. W tej trzeciej był najbliżej, choć poprzeczka i tak spadła. W szóstych zawodach z rzędu, bo w każdych docierał do tego momentu. Zatem aż 18 skoków na 5.82 m - i zawsze czegoś brakowało. Komentujący te zawody w TVP Sport red. Przemysław Babiarz uznał nawet, że Lisek powinien mieć w głowie świadomość, że to... 5.72 m, nawet jeśli jest o 10 cm wyżej.
- Tak by mogło być - potwierdził później Lisek, z uśmiechem, już przed kamerą.
Jest mi trochę przykro, ale to nie kwestia przygotowania do sezonu, ale mojego przełamania. Nie staram się za dużo zmieniać, bo jestem gotowy do takiego skakania. Trzeba to tylko udowodnić.
Nasz pięciokrotny medalista z mistrzostw świata z hali i stadionu zaznaczył, że sam czuje swoją moc. - Dziś byłem najbliżej, to prawda. Dla nas, tyczkarzy, ważna jest jednak stabilność. To z niej wychodzą później jeden czy dwa strzały w sezonie. Pamiętam swój sezon 2019, jak skoczyłem to 6.02 m. Wcześniej byłem stabilny na 5.80, nie skakałem po sześć metrów. Nagle pojechałem do Lozanny i się zdarzyło to sześć metrów. Umysł się odblokował, udało się wystrzelić. I to jest dobry prognostyk - podsumował w TVP Sport Piotr Lisek.
Już wkrótce będzie reprezentował Polskę w Drużynowym Pucharze Europy w Madrycie.
