Norbert Kobielski w tym roku dwukrotnie pokonał 2.27 m, w maju w Poznaniu i miesiąc temu w Diamentowej Lidze w Chorzowie. To wyniki dobre, ale nie bardzo dobre - poziom skoku wzwyż jest obecnie taki, że trzeba skakać ponad 2.30 m, aby być wśród najlepszych. Polak chce wśród nich być, może obecna forma mu na to pozwoli. Spokojny początek Polaka, całkiem udany. A później zaczęły się schody Wysokością gwarantującą miejsce w finale mistrzostw świata było tym razem właśnie 2.30 m. Można było zakładać, że rywalizacja rozstrzygnie się jednak trochę niżej, ale ważna mogła też być liczba zrzutek. Polak w karierze tyle jeszcze nie skoczył, miał 2.29 m w hali i 2.28 na stadionie. Kiedy jednak bić rekordy życiowe, jeśli nie właśnie podczas najważniejszej imprezy sezonu. Kobielski może tego dokonać w finale, do którego zakwalifikował się w dramatycznych okolicznościach. W rywalizacji brało udział 35 skoczków, podzielonych na dwie grupy. Kobielski zaczął ostrożnie, od 2.14 m. Pokonał poprzeczkę, podobnie jak i na 2.18 m. To był dobry początek, jakby rozgrzewka. Wszystko miało się jednak rozstrzygnąć wyżej, a tu zaczęły się schody. Polak na 2.22 m dwukrotnie delikatnie zahaczył poprzeczkę łydką, był już na skraju odpadnięcia. I wtedy skoczył to 2.22 m, mógł na chwilę odetchnąć. Ale tylko na chwilę, bo zaraz trzeba było skakać 2.25 m, a w stawce wciąż było... 27 zawodników! Tego jednego tematu Natalia Kaczmarek nie chciała poruszyć. Łatwo się domyślić Norbert Kobielski w finale mistrzostw świata. Zmieniony rozbieg dał taki efekt Powtórzyła się więc historia - Kobielski znów zaliczył dwie zrzutki, znów był jedną nogą poza finałem. Skoncentrował się, zadziałał nieco inny rozbieg, udało się, choć poprzeczka zadrżała. Tyle że 2.25 m nie dawało jeszcze awansu, teraz rywalizacja przeniosła się na 2.28 m. Polak znów sprawił, że nie mogliśmy się nudzić, znów zaliczył dwie zrzutki. Gdyby poprzednią wysokość pokonał w pierwszej próbie, może i by był wśród dwunastu najlepszych, teraz nie miał takiej szansy. Podjął więc jeszcze jedną próbę i... wyrównał rekord życiowy na stadionie. To już dało awans, bo 2.28 m pokonało trzynastu lekkoatletów. Jury uznało, że tylu też może wystąpić we wtorkowym finale. - Wziąłem i dowiozłem taki ciężki wagon, mogę teraz powiedzieć. W takim konkursie jeszcze nie startowałem, był najtrudniejszy. Musiałęm podjąć bardzo ważną decyzję, rozszerzyć rozbieg na zewnątrz. I wrócić do starego biegania - powiedział Kobielski w TVP Sport.