Zarówno Edward Sarul, jak i Zdzisław Hoffmann po złote medale sięgali w ostatnich próbach, szokując rywali. Ten pierwszy dokonał tego w pchnięciu kulą, a ten drugi triumfował w trójskoku. Pierwszym z tej dwójki, który sięgnął po złoty medal, był Sarul. Tym samym zapisał się on w historii polskiej Królowej Sportu. Już w eliminacjach ówczesny lekkoatleta Górnika Zabrze, który rok wcześniej był 11. w mistrzostwach Europy, dał sygnał, że może się liczyć w walce o medale. Zajął w nich bowiem drugie miejsce. Poza tym do Helsinek przyjeżdżał jako świeżo upieczony rekordzista Polski. Kilka dni wcześniej w Sopocie pchnął na odległość 21,68 m, co przez 26 lat było najlepszym wynikiem w kraju. Ten rezultat poprawił dopiero dwukrotny mistrz olimpijski Tomasz Majewski. Adrianna Sułek zdradziła powód jej braku na MŚ. Przygotowuje się do ważnej roli Niedoceniany i lekceważony. Polak zagrał na nosie rywalom Najgroźniejszymi rywalami Polaka byli w Helsinkach ówcześni zawodnicy Niemieckiej Republiki Demokratycznej - Udo Beyer i Ulf Timmermann. Pierwszy z nich tuż przed mistrzostwami globu ustanowił rekord świata (22,22 m - przyp. TK), z kolei drugi był wschodzącą gwiazdą. Liczyli się także Amerykanie, a szczególnie Dave Laut, który był najlepszy w eliminacjach. Sarul jako jedyny z zawodników pchnął w pierwszej kolejce ponad 21 metrów, przekraczając tę odległość o cztery centymetry. Dopiero w piątej kolejce od 12 centymetrów wyprzedził Polaka Timmermann. Odpowiedź Polaka w ostatniej kolejce była jednak piorunująca. Zresztą najlepiej niech sam bohater opisze to, jak wyglądał konkurs. - Pierwsze pchnięcie na odległość 21,04 m nie udało mi się, ale było ono na tyle dobre, że wystarczyło do tego, by prowadzić do piątej kolejki. To mnie trochę uśpiło. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że wynik, jaki uzyskałem, odbiega od moich możliwości. Przecież tydzień wcześniej ustanowiłem rekord Polski. W przedostatniej kolejce konkurs znów się dla mnie zaczął. Timmermann uzyskał lepszy wynik ode mnie. Choć nie miałem już takiej świeżości, jak na początku konkursu, to potrafiłem się zmobilizować i w ostatniej kolejce pchnąłem dalej od Niemca - opowiadał kiedyś Sarul w rozmowie ze mną. Ten lekkoatleta był w kraju mocno niedoceniany, by nie powiedzieć wręcz, że lekceważony. Nie przypominał bowiem swoją budową kulomiota, a raczej wieloboistę. Idź złoto do złota Złoty konkurs Sarula oglądał z trybun Zdzisław Hoffmann. On wcześniej przebrnął kwalifikacje do finału trójskoku, jaki był zaplanowany dzień po sukcesie naszego kulomiota. - Pomyślałem wówczas: Ja pierdziu, Edziu wygrał, to ja chciałbym być przynajmniej na podium. Nawet wąski finał wydawał mi się w tym czasie czymś niewiele znaczącym. Miałem marzenia, bo jak sportowiec ich nie ma, to już go nie ma. Umarł. Taka jest prawda - wspominał tamte dni Hoffmann. Faworytem w Helsinkach był wówczas Amerykanin Willie Banks. Ten jak zwykle bawił się z publicznością i słuchał muzyki, będąc pewnym siebie. Zresztą niedawno obaj panowie spotkali się na Stadionie Śląskim w Chorzowie przy okazji Igrzysk Europejskich Kraków-Małopolska 2023. Przyglądali się razem na trybunach konkursowi trójskoku w ramach drużynowych mistrzostw Europy. Pan Zdzisław w roli kibica zasiadł właśnie dzięki Banksowi. W Polsce nikt nie potrafił zadbać o to, by znalazło się miejsce na trybunach dla takiej legendy. Wróćmy jednak do wydarzeń z 8 sierpnia 1983 roku w Helsinkach. - W czwartej próbie uzyskałem 17,18 m. Tyle samo co Banks. Byłem na drugim miejscu. Wtedy poczułem, że jestem w stanie powalczyć o coś więcej. W piątej kolejce uzyskałem 17,35 m. Pobiłem rekord Polski i wyszedłem na prowadzenie. Była euforia. Skakałem jako ostatni, bo tak wylosowałem. Jeszcze wówczas nie było odwrotnej kolejności przed ostatnią kolejką. Banks spalił swoją próbę. Byłem już mistrzem świata. Usłyszałem, jak dziesiątki tysięcy biło rytm i skoczyłem. Poniosło mnie. Było daleko, ale zaznaczyłem skok barkiem, a nie tyłkiem. Straciłem zatem kilka ładnych centymetrów. Wyszedłem z piaskownicy i - choć wiedziałem, że wygrałem - nie docierało to do mnie. Najpierw pojawiła się jedynka, oznaczająca miejsce zawodnika. Pojawiła się radość. Za moment zobaczyłem wynik. Było 17,42 m. Nowy rekord Polski. Trener nauczył mnie, by walczyć do końca - opowiadał pan Zdzisław, kiedy jakiś czas temu wspominaliśmy to, co działo się w stolicy Finlandii. Dla niego to złoto było dosyć niespodziewane. Jak się potem okazało, to - podobnie jak w przypadku Sarula - był jedyny wielki sukces w karierze. Choć Hoffmann niebawem skończy 64 lata, to do niego wciąż należy rekord Polski w trójskoku, jaki ustanowił w Madrycie w 1985 roku. Wynosi on 17,53 m. Syn naszego byłego mistrza świata - Karol - obecnie pracuje w Polskim Związku Lekkiej Atletyki. W 2016 roku poszedł on w ślady ojca. Wywalczył srebrny medal mistrzostw Europy, co pozostało jego największym sukcesem w karierze. W helsińskich mistrzostwach świata Polacy, w składzie których były tylko dwie kobiety, zdobyli w sumie cztery medale, zajmując siódme miejsce w klasyfikacji. Do złota Sarula i Hoffmanna, srebro dołożył Bogusław Mamiński w biegu na 3000 m z przeszkodami, a brąz Zdzisław Kwaśny w rzucie młotem. Kolejna gwiazda rezygnuje ze startu na MŚ. Mistrzyni przegrała z kontuzją