Edward Sarul na zawsze już zapisał się w historii polskiej Królowej Sportu. Już w eliminacjach ówczesny lekkoatleta Górnika Zabrze, który rok wcześniej był 11. w mistrzostwach Europy, dał sygnał, że może się liczyć w walce o medale. Zajął w nich bowiem drugie miejsce. Poza tym do Helsinek przyjeżdżał jako świeżo upieczony rekordzista Polski. Kilka dni wcześniej w Sopocie pchnął na odległość 21,68 m, co przez 26 lat było najlepszym wynikiem w kraju. Ten rezultat poprawił dopiero dwukrotny mistrz olimpijski Tomasz Majewski. Najgroźniejszymi rywalami Polaka byli w Helsinkach ówcześni zawodnicy Niemieckiej Republiki Demokratycznej - Udo Beyer i Ulf Timmermann. Pierwszy z nich tuż przed mistrzostwami globu ustanowił rekord świata (22,22 m - przyp. TK), z kolei drugi był wschodzącą gwiazdą. Liczyli się także Amerykanie, a szczególnie Dave Laut, który był najlepszy w eliminacjach. Wystrzałowy początek Biało-Czerwonych. Złote próby Polaków, rywale byli w szoku Ta ostatnia kolejka Sarul jako jedyny z zawodników pchnął w pierwszej kolejce ponad 21 metrów, przekraczając tę odległość o cztery centymetry. Dopiero w piątej kolejce o 12 centymetrów wyprzedził Polaka Timmermann. Odpowiedź naszego zawodnika w ostatniej kolejce była jednak piorunująca. - Pierwsze pchnięcie na odległość 21,04 m nie udało mi się, ale było ono na tyle dobre, że wystarczyło do tego, by prowadzić do piątej kolejki. To mnie trochę uśpiło. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że wynik, jaki uzyskałem, odbiega od moich możliwości. Przecież tydzień wcześniej ustanowiłem rekord Polski. W przedostatniej kolejce konkurs znów się dla mnie zaczął. Timmermann uzyskał lepszy wynik ode mnie. Choć nie miałem już takiej świeżości, jak na początku konkursu, to potrafiłem się zmobilizować i w ostatniej kolejce pchnąłem dalej od Niemca - opowiadał pierwszy w historii polski mistrz świata. Ten występ dawał nadzieję na sukces w igrzyskach olimpijskich w Los Angeles w 1984 roku. Tyle że Sarul nigdy nie dostąpił zaszczytu bycia olimpijczykiem. Pod koniec 1983 roku pogorszył się stan jego zdrowia, a potem Polska zbojkotowała igrzyska w USA. Tam miałby szansę nawet na walkę o złoto, bo do niego wystarczyło pchnąć w Los Angeles 21,26 m. Lekarska fuszerka Przez wiele lat nasz kulomiot podejrzewał, że za kłopotami zdrowotnymi, które doprowadziły do przedwczesnego zakończenia kariery, stała bakteria. Kilka lat temu został jednak wyprowadzony z błędu. Wszystko zaczęło się od grudniowego zgrupowania w 1983 roku w Zakopanem. W kość piszczelową wdała się infekcja. Noga co jakiś czas straszliwie puchła, uniemożliwiając nawet chodzenie. Stwierdzono obecność gronkowca złocistego i przez wiele miesięcy faszerowano Sarula antybiotykami. Do dziś zresztą z nogą naszego byłego mistrza świata nie jest najlepiej. Tyle że po wielu latach i dokładnych badaniach, znana jest już przyczyna problemów, które zakończyły jego karierę. O tym wszystkim dowiedział się 32 lata po zdarzeniu. To wszystko pociągnęło za sobą kolejne problemy. Przez kłopoty z nogą, Sarul zaczął krzywo chodzić, a to wszystko nie wpłynęło dobrze na kręgosłup sportowca. Nasz mistrz świata przez wiele lat pracował w policji. Na emeryturę odszedł w 2011 roku. Natalia Kaczmarek gotowa na walkę w MŚ. Razem z trenerem nie ukrywają celu