To był szalony dzień dla naszych 400-metrowców na lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Budapeszcie. Najpierw nasza sztafeta mieszana odpadła w eliminacjach, ale Polacy złożyli protest, bo Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka musiała przeskakiwać nad Niemcem, który upadł jej pod nogi, przez co właściwie musiała zaczynać bieg od początku. Protest został uwzględniony i Biało-Czerwoni jako dziewiąta ekipa zostali dołączeni do finału. Jakby tego było mało, na rozgrzewce przed finałem niedyspozycję zgłosił Kajetan Duszyński, który wcześniej upadł w eliminacjach. Duszyński był przewidziany do startu w finale, ale kolano bolało go jednak zbyt mocno. W ostatniej chwili w jego miejsce wskoczył więc Karol Zalewski. W finale polska sztafeta pobiegła w składzie: Igor Bogaczyński, Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka, Karol Zalewski i Marika Popowicz-Drapała. Występ otwierał absolutny debiutant w tej imprezie, a zamykała go debiutantka na tym dystansie w MŚ. Bogaczyński pobiegł słabo. Już po tej zmianie nasza drużyna miała spore straty. Dla tego zawodnika to jednak było cenne doświadczenie. - Mimo wszystko bardzo się cieszę, bo to były dwa dobre biegi w naszym wykonaniu. Odrobiliśmy w tych startach wiele lekcji. Daliśmy z siebie wszystko i zostawiliśmy serce na bieżni - powiedziała Wyciszkiewicz-Zawadzka, która nadrobiła sporo strat. Zalewski krytycznie o organizatorach. "Dwa mocne biegi to przesada" Na trzeciej zmianie wystąpił Zalewski, który "zajechał się" w sobotę, a za kilkanaście godzin czeka go start w indywidualnych eliminacjach na 400 metrów. - Fajnie, że jest to ósme miejsce, bo wiadomo, że w Polsce nie ma systemu szkolenia, tylko system nagradzania. Jak jesteś poza ósemką, to nie masz za co się szkolić, a tak wpadnie coś tam na życie - grzmiał Zalewski, mistrz olimpijski w sztafecie mieszanej z Tokio. - Dwa mocne biegi jednego dnia to przesada. Trzeba trochę ponarzekać na organizatorów, bo w mikście jest możliwa tylko jedna zmiana w składzie, podczas gdy w pozostałych jest możliwość wielu zmian. Są też dni przerwy - dodał. Polak w finale MŚ na 100 m? Dominik Kopeć ma na to chrapkę Dramatyczna końcówka. Polka nie widziała upadku Bol Naszą sztafetę kończyła Popowicz-Drapała. Polka była daleko w tyle, kiedy złoty medal i rekord świata dla Holandii traciła Femke Bol, która przewróciła się tuż przed metą. - To ósme miejsce zajęliśmy trochę szczęśliwie, ale cieszę się z tego. Po raz pierwszy miałam okazję wystąpić na 400 metrów dwa razy w ciągu dnia - podkreśliła, dodając, że nie widziała tego, co działo się przed nią. - Byłam zaskoczona, że dobiegłam jako ostatnia, a jednak wyświetliliśmy się na ósmym miejscu. Dopiero Patrycja powiedziała mi, że przewróciła się Femke - zakończyła. Z Budapesztu - Tomasz Kalemba, Interia Sport To aż niemożliwe. W kilka minut przewróciły się dwie mistrzynie z tego samego kraju