Po raz pierwszy w wielkiej imprezie w sztafecie 4x400 metrów wystąpiła Alicja Wrona-Kutrzepa. To był też debiut w mistrzostwach świata w sztafecie kobiecej dla Mariki Popowicz-Drapały, która przez lata biegała w sztafecie 4x100 metrów, ale od tego sezonu wydłużyła dystans. Wrona-Kutrzepa wytrzymała presję, a ta była ogromna. To jednak nie sparaliżowało 27-latki. Łzy i rozgoryczenie polskiej mistrzyni. "To cholernie boli" Polska sztafeta 4x400 metrów w finale mistrzostw świata - Tylko przez pierwsze 50 metrów byłam sparaliżowana. Atmosfera stadionu bardzo na mnie zadziałała. Później dostałam już takiego kopa, bo pomyślałem, że jestem tutaj dla drużyny. Mam nadzieje, że wypełniłam swoje zadanie - mówiła Wrona-Kutrzepa, która biegła na pierwszej zmianie. Na drugiej zmianie pobiegła Popowicz-Drapała, która poszła bardzo mocno pierwsze 200 metrów. Na ostatnich metrach za to zapłaciła. Skoro nawiązała do kart, to o Patrycji Wyciszkiewicz-Zawadzkiej można powiedzieć, że była jokerem w talii trenera Aleksandra Matusińskiego. Wróciła do tej sztafety w wielkim stylu. - Ja akurat nie pomyślałam o jokerze z kart, ale o tym z Batmana. To jest takie moje alter ego. Widzę tę scenę, jak on wychodzi ze szpitala i wszystko za nim wybucha. Mam nadzieję, że w finale za nami będzie wybuchała bieżnia - śmiała się 29-latka. W pokoju oczekiwań, na tak zwanych gorących krzesłach, nasza sprinterka cieszyła się niesamowicie. Zaczęła nawet tańczyć. Miała bowiem powody. - Nikt za bardzo na nas nie stawia, ale my zostawiamy serce na bieżni. Często było tak, że czasy na papierze nie wróżyły nam rewelacji, a potem my wychodziłyśmy na bieżnię i było zupełnie inaczej. Teraz też to pokazałyśmy - przyznała. Na ostatniej zmianie znakomicie pobiegła wicemistrzyni świata na 400 metrów Natalia Kaczmarek. Pokusiła się ona nawet o odrobinę szaleństwa, atakując na wirażu Holenderkę Femke Bol. - Nie wierzyłam, że jestem w stanie z nią wygrać, ale podjęłam walkę o jak najlepszy czas. Ona biegła bardzo spokojnie i luźno. Pomyślałam jednak, że może uda mi się dogonić drugą Kanadyjkę, bo wiedziałam z Femke raczej nie mam szans. Wiedziałam też, że będziemy mieć czwarte miejsce zatem musiałam postarać się o jak najlepszy czas - mówiła Kaczmarek, która zdołała się zregenerować po trudach rywalizacji indywidualnej. W finale zabraknie faworyzowanej reprezentacji USA, która została zdyskwalifikowana za przekroczenie strefy zmian. Do walki o medale zostały dołączone Francuzki i tym samym na starcie stanie dziewięć ekip. - Nie będzie Amerykanek, więc będzie to dla nas duże ułatwienie, bo to jest najmocniejsza ekipa. Nie lubię, jak kogoś dyskwalifikują, ale skoro im się należało, to bardzo się ucieszyłam. Będziemy walczyły o jak najwyższe miejsce - zakończyła 25-latka. Tymczasem Amerykanki kwestionowały dyskwalifikację. Uważały, że ich zawodniczka została popchnięta przez Brytyjkę. Zapowiadał się zatem długi wieczór z protestami. Ostatecznie jednak pierwotne decyzje zostały utrzymane w mocy. Z Budapesztu - Tomasz Kalemba, Interia Sport Dramat polskiego debiutanta w MŚ. "Zawiodłem chłopaków. Przykro mi"