Trzynaście miesięcy temu Norbert Kobielski debiutował w mistrzostwach świata. Formę miał świetną, cztery tygodnie wcześniej w Rzymie zajął drugie miejsce w Diamentowej Lidze, skoczył 2,28 m, pokonał m.in. mistrza olimpijskiego Gianmarco Tamberiego. W Eugene zaczął eliminacje od 2,17 m - spalił tę próbę, właściwie nie podjął walki. Usłyszał trzask w stopie, poczuł ogromny ból, jak wspominał, cierpienie wypełniło mu tego buta. - To dla mnie koniec sezonu, najpiękniejszego w karierze - mówił wtedy w USA. Długa przerwa Norberta Kobielskiego. Wrócił w tym roku, awansował do finału w Budapeszcie Wrócił do rywalizacji dopiero zimą, w sezonie halowym. Dziś w Budapeszcie walczył o to, by to właśnie ten obecny sezon był tym "nowym najpiękniejszym". By może ten wtorkowy wieczór nie tyle dał mu medal mistrzostw świata, co pozwoliło wskoczyć może na szóste czy ósme miejsce wśród najlepszych. Polak niemal cudem zakwalifikował się do finału, w którym wystąpiło trzynastu zawodników. Eliminacje dobrze zaczął, dwie pierwsze wysokości pokonał bezproblemowo, ale później 2,22 m i 2,25 m pokonywał w trzecich próbach. To nie dało jednak kwalifikacji - musiał jeszcze zaliczyć tę kolejną, 2,28 m. Udało się, a jakże, za trzecim razem. I w ten sposób Kobielski awansował do finału. Dwie wysokości pokonane przez Polaka. Na trzeciej pojawiły się problemy Dziś nie było możliwości rozgrzewkowych na niższych wysokościach. Skoczkowie zaczynali od 2,20 m, później było 2,25 m, a następnie 2,29 m. Miejsca w szóstce mogła zapewnić dobrze pokonana, najlepiej w pierwszym podejściu, ta ostatnia wysokość. Dla Kobielskiego oznaczałoby to wyrównanie rekordu życiowego, choć pochodzącego sprzed 3,5 roku z hali. Polak zaczął od 2,20 m - udało się od razu, bez nerwów. 2,25 m też mógł zaliczyć w podobnym stylu, zabrakło niewiele. To jeszcze nic nie znaczyło - żaden z trzynastu finalistów nie odpadł tutaj, choć trzech faworytów ją opuściło. Problem mieli też Katarczyk Mutaz Essa Barshim, mistrz olimpijski i obrońca złota z Eugene pokonał poprzeczkę w drugiej próbie. Podobnie jak Polak, który był wyraźnie zadowolony, ale także i drugi z mistrzów z Tokio - Tamberi. Tyle że Katarczyk pewnie zaliczył po chwili 2,29 m, a tu zaczęły się problemy Kobielskiego. Próbował raz, próbował drugi - poprzeczka spadała. Została próba ostatnia - wyrównanie rekordu życiowego wciąż dawało miejsce w czołowej ósemce. Niestety, bez dobrego efektu. Polak został sklasyfikowany na 10. miejscu. Ekscytująca walka o medale. Świetny poziom w Budapeszcie Można się było spodziewać, że o medalach będą decydować wysokości znacznie przewyższające 2,30 m. 2,33 m w pierwszych próbach zaliczyli Amerykanin JuVaughn Harrison, Katarczyk Barshim, Włoch Gianmarco Tamberi i Kubańczyk Luis Enrique Zayas, w drugiej - Niemiec Tobias Potye. Koreańczyk Sanghyeok Woo, drugi rok temu, strącił poprzeczkę i kolejne dwie próby od razu przełożył na 2,36 m. Amerykanin Shelby McEwen uczynił podobnie, choć tylko z ostatnią, co zresztą niewiele mu dało. Pokonanie 2,36 m w pierwszej próbie było już ogromnym handicapem. Tyle wynosił najlepszy wynik w tym roku, należący do Barshima, uzyskał go w lipcu w Chorzowie. On jednak strącił, podobnie jak Harrison, Zayas, Potye i Woo. Zaliczył tylko Tamberi - momentalnie stał się głównym kandydatem do złota. Włoch dziś prezentował się doskonale, wyglądał też niesamowicie - ogolił połowę twarzy, miał dwa różne buty. Bawił się na tych wyższych wysokościach, mógł czekać na ruch rywali, ale oni potrzebowali już pokonania 2,38 m. Amerykanin Harrison uczynił to w drugim podejściu - miał w tym momencie co najmniej srebrny medal, bo reszcie to się nie udało. Barshim zapewnił sobie tym samym brąz. Na 2,38 m nic już nie zmieniło - Tamberi uzupełnił więc swój dorobek o złoto w mistrzostwach świata na stadionie. Był mistrzem globu w hali, wygrał razem z Barshimem igrzyska w Tokio, ma mistrzostwo kontynentu z hali i stadionu. Rok temu w USA przeżył zawód, skończył czwarty. Dziś nikt go jednak nie pokonał.