Rok temu Damian Czykier w szalonym finale w Eugene był o mały krok od zdobycia sensacyjnego medalu mistrzostw świata. Miesiąc wcześniej pobił rekord Polski w Suwałkach - do dziś wynosi on 13.25 s. W Oregonie w decydującym biegu był o siedem setnych wolniejszy, podczas gdy Hiszpan Asier Martinez pobił "życiówkę", dało mu to brąz. Wtedy płotkarz z Białegostoku cieszył się też z tego, że został ojcem, a jak się okazało, pogodzenie tych dwóch ról - zaangażowanego rodzica i profesjonalnego sportowca, okazało się bardzo trudne. - Na razie jest mi bardzo trudno dzielić rolę ojca i zawodnika. Będę się jednak starał poukładać wszystkie klocki do kupy, by kibice jeszcze wiele razy cieszyli się z moimi startami. Do tej pory byłem jak koń wyścigowy i miałem klapki tylko na moje starty. Teraz spod jednej klapki spoglądam na Emilkę. I w tym jest problem - mówił red. Tomaszowi Kalembie z Interia Sport kilka dni temu. Damian Czykier był daleko w rankingu. Wielkie gwiazdy w jego biegu Mimo tych wszystkich trudności Czykier zaczął piąć się w górę. W Gorzowie obronił złoto w mistrzostwach Polski, zaczął poprawiać najlepsze tegoroczne wyniki. W eliminacjach uzyskał 13.49 s, to dało mu bezpośredni awans, bez patrzenia na czasy rywali w innych biegach. Dziś jednak było wiadomo, że aby znów mógł się znaleźć wśród ośmiu najlepszych, musiałby z tego urwać jakieś dwie dziesiąte sekundy. A i to niczego nie gwarantowało. Skład biegu Polaka był bowiem szalenie mocny - na podobnym poziomie do Polaka zmagał się w tym roku jedynie Szwed Max Hrelja. Amerykanin Daniel Roberts, Japończyk Shunsuke Izumiya czy nawet Francuz Just Kwaou-Mathey mieli w tym roku najlepsze czasy na poziomie 13.01-13.09 s. Awansować jedynie dwóch najlepszych plus dwóch z najlepszymi czasami z trzech rywalizacji. Senegalczyk wyrzucony z półfinału. A szkoda, bo Czykier świetnie wystartował Płotki to też dramaty, każdy to wie. Mogą to być czerwono-czarne kartki za falstarty, mogą być błędy i upadki na płotkach. Tak jak w biegu eliminacyjnym, gdy tuż obok Polaka upadł główny faworyt do złota Jamajczyk Rasheed Broadbell. Tym razem za wcześnie wystartował Senegalczyk Louis François Mendy, został wyrzucony. W tej pierwszej próbie Polak dobrze zareagował na strzał, w drugim ruszył wolniej. Był w okolicach czwartego miejsca, gdy na czwartym płotku od końca popełnił wielki błąd. Nie tyle zahaczył o niego, co mocno uderzył - wypadł całkowicie z rytmu,choć nie upadł. Na mecie był ostatni, z czasem 13.97 s. Szkoda, bo gdyby nie ten błąd, pewnie znów pobiłby rekord tego sezonu. Awans z tego biegu wywalczyli Japończyk Izumiya (13.16 s) i Amerykanin Roberts (13.19 s). W drugim najlepszy był Amerykanin Grant Holloway (13.02 s), za nim na metę wpadł Francuz Sasha Zhoya (13.15 s). W trzecim najszybszy był kolejny Amerykanin Freddie Crittenden (13.17 s), przed pechowcem z zeszłego roku Hansle Parchmentem z Jamajki (13.18 s). Stawkę finalistów uzupełnili trzeci i czwarty zawodnik z ostatniego półfinału: Wilhelm Belocian z Francji (13.23 s) i Szwajcar Jason Joseph (13.25 s). Aby się znaleźć w tym roku w ostatnim biegu, Czykier musiałby więc... pobić swój rekord Polski.