Natalia Kaczmarek do finału weszła z najlepszym czasem półfinałów. Była jedną z czterech kandydatek do złota. Na mecie zameldowała się na drugiej pozycji. Wygrała zdecydowana faworytka Dominikanka Marileidy Paulino, która jako jedyna złamała barierę 49 sekund - 48,76 sek. Kaczmarek była druga z czasem 49,57sek., a trzecie miejsce zajęła Sada Williams z Barbadosu - 49,60 sek. Ależ bieg Natalii Kaczmarek, wielki sukces Polki. Czegoś takiego nie było 10 lat Natalia Kaczmarek: miałam biec tak, jakby nie było rywalek Jest pani wicemistrzynią świata na 400 metrów. Pięknie to brzmi. - Rzeczywiście. Jeszcze to do mnie dociera. Emocje są naprawdę ogromne. Dopiero pewnie jak spokojnie usiądę, to zacznę się oswajać z tą myślą. Widzieliśmy ten bieg z trybun, a jak on wyglądał z perspektywy bieżni? - Wiedziałam, że nie mogę się podpalić, bo biegały ze mną sprinterki. Mówiłam sobie: kurczę, nie daj się podpuścić! Wiedziałam, że jak wejdziemy na ostatnią prostą i będę miała z nimi kontakt, to będzie dobrze. Lieke Klaver szybko mnie dogoniła na dystansie, ale miałam zrobić swoje i nie patrzeć się na rywalki. Miałam skupić się tylko na swoim biegu. Tak, jakby nikogo obok mnie nie było na bieżni, a wtedy na pewno będzie medal. Taka była właśnie taktyka? - Tak. Miałam się skupić na sobie i biec tak, jakby nie było rywalek. Wiedziałam, że jak będę zadowolona z siebie, to będzie dobrze. Nie miałam żadnego wpływu na to, co zrobią rywalki, ale mogłam mieć wpływ na swój bieg. Miała pani wymarzony tor do realizacji swojego planu? - Zdecydowanie. Jak zobaczyłam podział na tory, to byłam strasznie zadowolona. Miałam przed sobą wszystkie najlepsze zawodniczki i z tego bardzo się cieszyłam. Nie upiekła pani dwóch pieczeni na jednym ogniu. Medal był, ale nie było rekordu życiowego, a może nawet rekordu Polski. - Na głównych imprezach, jak mistrzostwa świata, nie chodzi o rekordy życiowe. To są bowiem dodatkowe emocje. Rywalki poszły w tym biegu bardzo szybko. Ja nieco inaczej. Nie w swoim stylu, bo odcięło mnie bardzo na końcu. To był jednak bieg po medale, a ja wywalczyłam jeden z nich. Srebrny. A życiówki? Na pewno jeszcze będą bite. Skoro mówi pani, że na końcówce zaczynało odcinać, to znaczy, że było niebezpiecznie. Tym bardziej że zbliżała się Williams? - Biegłam inaczej niż w półfinale, w którym to ja ją goniłam. Wiedziałam, że mam mocną końcówkę i choć mocno mnie ścinało, to jeszcze dałam radę. Nie było żadnych obaw? - Nie. Jak wyszłam na ostatnią prostą, to wiedziałam, że będzie medal. Modliłam się jedynie na ostatnich 20 metrach, żeby Sada mnie nie wyprzedziła, bo mocno napierała, a mi zaczynało już brakować sił. Myślała pani o tym, by powalczyć z Paulino, czy tego dnia była jednak za mocna? - To ona była faworytką do złota. W tym biegu nie była w moim zasięgu. Jeszcze nie jestem w stanie łamać 49 sekund. Wygrałam jednak z nią w tym roku i mocno się do niej zbliżam. Może jeszcze kiedyś ją dogonię. Wszyscy wiedzieli, że jest pani kandydatką do medalu, ale to trzeba było jeszcze wybiegać. I razem z trenerem Markiem Rożejem to się udało? - Zdawałam sobie z tego sprawę. W ubiegłym roku też o tym myślałam poważnie, ale wtedy coś mi przeszkodziło. Teraz chciałam się odciąć od mediów i nie miałam zamiaru o tym rozmawiać, bo koncentracja była bardzo ważna. Nie chciałam, by ktoś wieszał mi medale przed biegiem, bo na bieżni wszystko się może zdarzyć. Nie chciałam nikogo zawieść, ale przede wszystkim samej siebie. To największy sukces Polki na 400 metrów od czasów Ireny Szewińskiej, która była mistrzynią olimpijską na tym dystansie, ale nie miała okazji startować w mistrzostwach świata? - To jest coś niesamowitego, że równam do takiej legendy. W ubiegłym roku zdobyłam medal mistrzostw Europy, ale chciałam jeszcze dorzucić do sukcesów coś indywidualnie. Teraz mam srebro mistrzostw świata, które na pewno doda mi skrzydeł. Za rok są igrzyska olimpijskie w Paryżu i na pewno poważnie będę myślała o indywidualnym sukcesie. Na pewno nie będzie łatwo o medal, ale wierzę, że będę dalej przesuwać swoje granice. Ufam trenerowi, który wie, co robi. Mam naprawdę świetną ekipę. Kiedy zaczynała pani uprawiać lekkoatletykę, to chyba nie śniły się takie sukcesy? - Na pewno. W ogóle nie myślałam o tym, że będę jeździła na takie imprezy. Nie wiązałam ze sportem takiej przyszłości. Teraz odnoszę wielkie sukcesy. Wcześniej zdobyłam złoto igrzysk olimpijskich w sztafecie mieszanej, ale brakowało mi indywidualnych sukcesów. Wiedziałam, że jestem w światowej czołówce, ale nie było to potwierdzone medalem. Teraz go mam. Przede mną jeszcze wiele wyzwań. Medal igrzysk indywidualnie i rekord Polski. Motywacji mi zatem nie zabraknie. W Budapeszcie - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport Marzenia prysły jak bańka mydlana. Polka zaryzykowała, ale nie wyszło