Pia Skrzyszowska przyjechała do stolicy Węgier z nastawieniem walki o finał i rekord życiowy. Przyznała, że jest gotowa na to, by pobiec szybciej niż 12,51 sek. I rzeczywiście półfinałowy bieg w wykonaniu Polki był właśnie na takim poziomie. Wielce prawdopodobne, że byłby nowy rekord życiowy i awans do finału, gdyby nie potknięcie na przedostatnim płotku. "Patelnia" na stadionie. Koszmarne warunki. "Można było jajka smażyć" - Bieg do zapomnienia. Na pewno nie będzie mi się śnić. Biorę pod uwagę, jaką konkurencją są płotki. Chciałam zaryzykować. Nie wyszło. To jest dla mnie sezon potknięć. Rok temu żadnego nie zaliczyłam, to w tym roku było inaczej. Zyskałam trochę pewności, było trochę ryzyka, ale nie wytrzymałam tego. Trudno się mówi. Finał mistrzostw świata nie dla mnie, ale lekcja na pewno duża - mówiła Skrzyszowska. Polka była czwarta w swoim półfinale z czasem 12,71 sek. By awansować do walki o medale, trzeba było zająć drugie miejsce w swojej serii albo pobiec 12,50 sek. Nasza zawodniczka została ostatecznie sklasyfikowana na 12. pozycji. - Może to teraz dziwnie zabrzmi, ale byłam w formie i byłam gotowa na bardzo szybkie bieganie. Czułam się naprawdę znakomicie. Przykro, ale to jest sport - dodała. Teraz Skrzyszowska ma wolne, ale być może wystąpi jeszcze w sztafecie 4x100 metrów. Przynajmniej zgłaszała swoją gotowość, choć nie trenowała zmian z koleżankami. Podobnie było jednak przed rokiem w mistrzostwach Europy w Monachium, gdzie ze Skrzyszowską w składzie Polki zajęły drugie miejsce. Z Budapesztu - Tomasz Kalemba, Interia Sport "Najszybszy księgowy" z wielkimi marzeniami. Na MŚ musiał wziąć urlop