Gdy w 2016 roku Robert Sobera zdobywał mistrzostwo Europy w Amsterdamie, skoczył 5.60 m. Wtedy to wystarczyło, choć w stawce byli m.in. Piotr Lisek czy Renaud Lavillenie. Dziś poziom tyczki jest o niebo wyższy - w Budapeszcie walka o medale miała rozgrywać się nawet na wysokości 6 metrów. Organizatorzy też spodziewali się fantastycznej rywalizacji, na faktyczną rozgrzewkę zostawili tyczkarzom właściwie jedną wysokość. Cała trzynastka zaliczyła pierwszą wysokość. Dla niektórych to była rozgrzewka Całe zmagania zaczęły się bowiem od skakania na 5.55 m, później poprzeczka powędrowała w górę od razu o 20 cm. Dla kilku zawodników z 13-osobowej stawki mogło to oznaczać szybką eliminację - po zaledwie jednym udanym skoku. Tę pierwszą zaliczyła bowiem cała trzynastka, jedynie Amerykanin Zach McWorther, Belg Ben Broeders i Australijczyk Kurtis Marschall uczynili to w drugim podejściu. Obaj Polacy - Sobera i Lisek - pokonali poprzeczkę na 5.55 m w ładnym stylu, a wielki faworyt Armand Duplantis miał kilkadziesiąt centymetrów przewyższenia. Jakby chciał pokazać rywalom, kto tu będzie rządził Pierwsze kłopoty zaczęły się na 5.75 m. Koniec rywalizacji dla Roberta Sobery. Nie powtórzył wyczynu z eliminacji To wysokość, która dla Sobery czy Chińczyka Bokai Huanga była rekordową w tym roku - uzyskali ją zresztą w eliminacjach trzy dni temu. Jedynie Duplantis uznał, że dyspozycję ma dobrą, spokojnie może skakać ponad 6 metrów, więc 5.75 m spokojnie może odpuścić. Reszta skakała - zaczęła się faktyczna eliminacja. I tak się stało - niestety, z udziałem obu Polaków. Sobera jakby miał dobrą wysokość, ale nie doleciał do poprzeczki. Lisek, co mocno niepokoiło, miał bardzo nieudaną próbę. Tyle że z całej dwunastki - bez rekordzisty świata - ledwie pięciu udało się to za pierwszym razem. Kapitalny pojedynek Natalii Kaczmarek z Femke Bol. To dało Polkom awans! Sobera nie poprawił się, została mu ostatnia szansa. Lisek powtórzył wyczyn kolegi - niby było blisko, ale jednak poprzeczka spadła. Polacy stali już pod ścianą - kolejna zrzutka oznaczała eliminację z konkursu. Sobera nie dał rady - spadł na poprzeczkę. Lisek został jako ostatni na tej wysokości. Tym razem poprzeczka nie spadła. Lisek zaryzykował. Kolejna zrzutka wszystko zmieniła Na 5.85 Polak znów jednak strącił poprzeczkę - uznał, że dalsze próbowanie nie ma sensu. Przeniósł dwie próby na 5.90 m, podobnie jak Australijczyk Marschall. Tyle że rywale byli w fantastycznej formie. 5.85 pokonało aż pięciu z nich, Filipińczyk Ernest John Obiena i Amerykanin Christopher Nilsen zaliczyli od razu 5.90 m. Duplantis znów tę wysokość opuścił, czuł się bardzo pewnie. W teorii, zanim Polak podszedł do swojego skoku, to 5.90 m już mu... nic nie dawało, to efekt wyczynów Obieny i Nilsena. A po nich to samo zrobił jeszcze Francuz Thibaut Collet - dla niego 5.90 m oznaczało rekord życiowy. Lisek zaś 5.90 nie pokonał, ostatni raz dokonał tego zresztą trzy lata temu. W mistrzostwach świata został sklasyfikowany na dziewiątej pozycji. Kapitalna walka o medale, niewiarygodny poziom. Duplantis miał godnych konkurentów Rywale zaś prezentowali się znakomicie. Duplantis, Obiena, Marschall i Nilsen pokonali 5.95 m w pierwszej próbie, Collet strącił i przeniósł dwie kolejne na 6 metrów. Tu już było wszystkim znacznie trudniej. Wszystkim, poza Duplantisen. On 6.00 pokonał od razu, ze sporym zapasem, postawił rywali pod ścianą. Tę wysokość pokonał jeszcze tylko Obiena, Marschall, który przecież strącił najpierw 5.55 m i Nilsen zajęli wspólnie trzecie miejsce. Walka o złoto przeniosła się na 6.05 m - wysokość niebotyczną, której Filipińczyk jeszcze nigdy nie zaliczył. I jakby się jej przestraszył, przeleciał pod poprzeczką w pierwszej próbie. Duplantis odpowiedział udanym skokiem ze sporym przewyższeniem, być może nawet takim na rekord świata. Losy złota były przesądzone, ale Filipińczyk walczył. Przeniósł dwie próby na 6.10, choć szanse na pokonanie tej wysokości miał mizerne. Nie sprostał zadaniu, skończył ze srebrem. Nie mógł mieć jednak pretensji do siebie - Duplantis może i miał miesiąc temu drobne problemy, choćby w Diamentowej Lidze w Monako, czuł wtedy ból. Dziś, zdrowy, rywalizował w swojej lidze. Skoczył 6.10 m, ostatecznie pozbawił Obienę złudzeń. Ten chyba czuł, że wielki mistrz jest poza zasięgiem - zmieniał tyczki, podbiegał z nimi i rezygnował. A później kibice czekali, aż Duplantis zaatakuje rekord świata. Szwed się na to zdecydował - poprosił o 6.23 m. Po sześciu udanych próbach od 5.55 do 6.10 m, teraz w końcu się pomylił. Wziął za twardą tyczkę, nie doleciał do poprzeczki. W drugim podejściu był blisko szczęścia - patrzył na niego cały stadion, wzmacniał oklaskami. Duplantis się nie poddał, spróbował jeszcze raz. Ludzie wstali, chcieli zobaczyć historyczny skok. Nie udało się, choć był najbliżej. Znów udowodnił, że w swojej konkurencji jest absolutnie najlepszy.