Można by gdybać, co by było gdyby... Gdyby kontuzje nie wyłączyły z mistrzostw świata Anny Kiełbasińskiej, Justyny Święty-Ersetic czy Igi Baumgart-Witan? Gdyby przerwy macierzyńskiej nie miała teraz Małgorzata Hołub-Kowalik? Co by było, gdyby Aniołki Matusińskiego pokazały się w wyjściowym garniturze właśnie wtedy, gdy z finału zostały wykluczone Amerykanki - w normalnych warunkach będące poza wszelką konkurencją. A jednak Polki, tak bardzo osłabione, dostały się do finału, na zakończenie mistrzostw świata miały powalczyć o coś wielkiego. Choćby o miejsce w czołowej szóstce - musiały wyprzedzić tu trzy inne sztafety. Debiutantki zaczęły odważnie, rywalki biegły bardzo szybko Na dwóch pierwszych zmianach w polskim zespole biegły zawodniczki, które nigdy jeszcze nie rywalizowały w finale mistrzostw świata w kobiecej sztafecie. Choć z drugiej strony - Kaczmarek też nie miała ku temu okazji. Aleksander Matusiński nie miał wielkiej możliwości roszad, w odwodzie została jedynie Aleksandra Formella. Zaczęła na drugim torze Alicja Wrona-Kutrzepa, tak jak w sobotę. Polka biegła na miarę swoich możliwości, ale i tak była ostatnia. Popowicz-Drapale nie udało się nikogo wyprzedzić przed zejściem do krawężnika, dopiero na ostatniej prostej uporała się z Irlandką. Wyciszkiewicz-Zawadzka zaczynała więc ósma, przeskoczyła na siódme miejsce, przed Francuzkę. Ile w tej sytuacji mogła jeszcze ugrać Kaczmarek? Strata do Włoch była olbrzymia, ale Polka dogoniła Giancarlę Trevisan 200 metrów przed metą i zaatakowała. Wicemistrzyni świata szarżowała, musiała trochę za to zapłacić. Włoszka chciała się odegrać na ostatnich metrach, ale nie dała rady. Szóste miejsce dla Polski w tej sytuacji to wynik doskonały, Polki zmieniały się na szóstym czy siódmym torze, nadrabiały dystansu. A mimo tego i tak uzyskały czas niewiele gorszy niż w półfinale. W finale miały 3:24.93, Włoszki straciły pięć setnych. Walka o medale też była kapitalna. Jamajka miała olbrzymią, wydawało się, przewagę nad Wielką Brytanią i Holandią. Stacey Ann Williams prowadziła, trzymała się dzielnie przed Brytyjką Nicole Yeargin. Na ostatnią prostą wybiegła z przewagą pięciu metrów nad rywalką, trzecia Femke Bol traciła chyba z 10. Mistrzyni świata na 400 m przez płotki finiszowała jednak kapitalnie, wyprzedziła Brytyjkę, wydłużyła krok, na kratach minęła rywalkę z Jamajki. Czas Holandii 3:20.72 to nowy rekord kraju, Jamajki straciły 16 setnych, Brytyjki - 32 setne. Bol zdobyła więc drugie złoto, a gdyby nie jej wywrotka na trzy metry przed metą w finale sztafet mieszanych, mogła mieć nawet trzy. Jak fenomenalny sprinter Noah Lyles.