Trener Aleksander Matusiński prowadzi kobiecą sztafetę 4x400 metrów od jedenastu lat - poprzednie siedem sezonów to wiele medali, także z globalnych imprez. Gwiazdą przez lata była Justyna Święty-Ersetic, wspomagana przez kilka innych biegających na podobnym poziomie koleżanek. Jej rolę już w zeszłym sezonie, czyli liderki teamu, przejęła Natalia Kaczamarek - dziś gwiazda światowego formatu. Można by więc zazdrościć trenerowi Matusińskiemu, bo przecież zadanie powinno być łatwiejsze niż w poprzednich latach. Nic bardziej mylnego - selekcjoner stanął przed najtrudniejszym zadaniem, odkąd prowadzi sztafetę specjalistek od jednego okrążenia. Eksperymenty trenera Matusińskiego. Musiał dokonać wyboru Z różnych względów wypadło aż czterech pań, z których każda powinna mieć dziś miejsce w eliminacjach, a wówczas Kaczmarek mogłaby jeszcze odpocząć przed finałem. Bez Anny Kiełbasińskiej, Justyny Święty-Ersetic, Igi Baumgart-Witan czy Małgorzaty Hołub-Kowalik ten zespół był mocno osłabiony. Owszem, została Kaczmarek, ale gdyby dziś przejęła pałeczkę na ostatniej zmianie na ósmej pozycji z dużą stratą, to trudno by było wymagać od niej cudów. Szalone eliminacje w MŚ. Pokerowa zagrywka polskiego sędziego. Podrażnił lwa Trzeba było wierzyć, że jej koleżanki spiszą się dziś na tyle dobrze, by srebrna medalistka z indywidualnego startu była w stanie walczyć przynajmniej o trzecią albo czwartą pozycję. A było raczej jasne, że wśród "Aniołków" eksperymentowania nie będzie: Kaczmarek miała kończyć, a Marika Popowicz-Drapała i Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka, które też startowały w sztafecie mieszanej, będą w jej składzie. Została czwarta reprezentantka Polski, którą wybrał Matusiński. Postawił na Alicję Wronę-Kutrzepę. Co zaskakiwało, to że ona właśnie miała zacząć rywalizację. Kapitalna walka Polski i Holandii. Była wielka szansa na awans Z obu serii do finału kwalifikowały się po trzy najlepsze sztafety, dodatkowe dwie miały jeszcze szansę wejść z czasami. Polki rywalizowały w pierwszej serii, zaś druga - z USA, Wielką Brytanią, Jamajką, Belgią czy Irlandią wydawała się silniejsza. Tyle że w tej ostatniej zabrakło Rhasidat Adeleke, co właściwie skazywało szósty zespół ostatnich mistrzostw Europy na niepowodzenie. Polki od razu wiele zaczęły tracić do Holenderek, choć Wrona-Kutrzepa robiła, co mogła. Nie była ostatnia, podobnie biegły Niemki, wolniejsze były Hiszpanki. Po zbiegu do wewnętrznej krawędzi Popowicz-Drapała była piąta, po kolejnej zmianie Wyciszkiewicz-Zawadzka znalazła się na szóstej pozycji. Polka jednak biegła dobrze, straty nie były aż tak wielkie. Kaczmarek ruszyła na czwartym miejscu, tuż przed nią była Femke Bol. Niestety, Jamajka Stacey Ann Williams i Kanadyjka Grace Konrad miały sporą przewagę, taką nie do odrobienia nawet przez wicemistrzynię świata. Wicemistrzyni świata na 400 m podjęła więc walkę z mistrzynią świata na 400 m przez płotki. Na łuku zrównała się z Bol, Holenderka skontrowała. Polki wbiegły na metę na czwartej pozycji - czas 3:24.05 był dobry, nawet bardzo dobry, jak na ten skład. Ale czy wystarczający? To miał pokazać dopiero drugi bieg. I pokazał - Amerykanki i Brytyjki były klasą dla siebie, reszta straciła wiele. Za nimi znalazły się Belgijki i Włoszki, reszta była tak daleko, że awans Polek był już prawie pewny. Owszem, czwarte Włochy miały nieco lepszy czas od Polski (3.23.86), ale już pozbawiona Adeleke Irlandia - dużo gorszy (3.26.18). To nam wystarczyło. W niedzielnym finale wystąpią więc: Jamajka, Kanada, Holandia i Polska z pierwszego biegu oraz Wielka Brytania, USA, Belgia i Włochy - z drugiego.