Już sam występ biało-czerwonych w finale rywalizacji sztafet mieszanych był dla Polski sporym osiągnięciem. Bez Natalii Kaczmarek, bez Anny Kiełbasińskiej, bez Justyny Święty-Ersetic, a przecież do tego grona można było dodawać kolejne nazwiska. Polska znalazła się jednak wśród dziewięciu najlepszych sztafet, choć dotarła do tego grona trochę okrężną drogą. W półfinałowej rywalizacji reprezentant Niemiec upadł tuż przed Patrycją Wyciszkiewicz-Zawadzką, całkowicie wytrącił ją z rytmu. Zamiast walczyć o trzecią pozycję, doświadczona lekkoatletka z Poznania spadła od kilka pozycji, do mety dobiegła ostatnia. Miała prawo być sfrustrowana, to wypadek zawiniony przez rywali sprawił, że tak wiele straciła. Tyle że Polacy, za sprawą szefa naszych sędziów Filipa Moterskiego, złożyli protest. Nie domagali się wykluczenia Niemców, ale dania szansy naszej sztafecie w finale. - Nasza prośba o dołączenie do finału, bo nie wnioskowaliśmy o dyskwalifikację, została uwzględniona bez problemu - mówił w rozmowie z red. Tomaszem Kalembą z Interia Sport Filip Moterski. I tak właśnie Polacy znaleźli się w finale, choć musieli w nim biec po najgorszym, pierwszym torze. Wiele zmian w polskiej sztafecie. O medalu nie było mowy Można było mieć nadzieję, że szanse Polski nawet na medal zwiększy może zmiana decyzji Natalii Kaczmarek, która jutro rano musi już walczyć o półfinał w indywidualnych zmaganiach na 400 metrów. Tyle że czołowa specjalistka od jednego okrążenia na świecie wolała skupić się na swoich startach, gdzie ma realne szanse na medal. Już na kilka godzin przed finałem jej trener Marek Rożej potwierdził, że żadnej zmiany nie będzie. Mało tego, ze składu wypadł jeszcze Kajetan Duszyński, który też upadł w pierwszym biegu. Zastąpił go młody Igor Bogaczyński, wielki talent, ale to nie była jedyna zmiana. Jedyna kadrowa, bo więcej nie można, ale w tej sytuacji Zalewski powędrował na trzecią zmianę, a Popowicz-Drapała tym razem kończyła. Polska daleko, wielki dramat w walce o złoto Bogaczyński zaczął odważnie, mocno, był blisko Niemca. Osłabł jednak na ostatniej prostej, oddał pałeczkę Wyciszkiewicz-Zawadzkiej na samym końcu. I to było przeważnie miejsce Polski w tym finale - na moment Zalewski wyprzedził Irlandczyka na trzeciej zmianie, ale już kończąca zmagania Popowicz-Drapała nie była w stanie powalczyć z Irlandką i Niemką. Dramat zaś rozgrywał się na przedzie stawki - tam, gdzie odbywała się walka o złoto. Od pierwszej zmiany było jasne, że jest ono zarezerwowane dla USA lub Holandii - i to też sztafety były na czele. Gdy to Femke Bol przejęła pałeczkę jako pierwsza, "Pomarańczowi" byli już tylko o kroczek od tego sukcesu. Bo Bol to zawodniczka fenomenalna, główna faworytka biegu płotkarskiego, ale na płaskim dystansie radzi sobie równie dobrze. Tylko że naciskała ją Amerykanka Alexis Holmes, była blisko, a na ostatniej prostej - nawet bardzo blisko. I Holenderka nie wytrzymała szaleńczego tempa - na trzy, może cztery metry przed metą potknęła się, choć jeszcze prowadziła. Upadła, zgubiła pałeczkę. To niemożliwe - Holandia straciła dwa złota w kilkanaście minut. Tak samo, przez upadki tuż przed metą! Metę już zdążyła przekroczyć Amerykanka - jej sztafeta pobiła rekord świata (3:08.80), ale Holenderkę minęła jeszcze Brytyjka Yemi Mary John (3:11.06). Femke Bol się podniosła, przekroczyła linię na trzeciej pozycji, ale bez pałeczki w ręce, ta już była... na mecie. W tej sytuacji Holandia nie została sklasyfikowana, a brąz przypadł sztafecie czeskiej (3:11.98). Polska zajęła ósme miejsce - 3:15.49.