To był z pewnością najbardziej zwariowany poniedziałek w życiu Ewy Swobody. Najpierw walczyła o finał stu metrów - królewskiej konkurencji w lekkoatletycznych mistrzostwach świata. Przegrała go o jedną tysięczną, była wściekła, podłamana, choć przed kamerą grała inną rolę. I wtedy "zadziałał" polski sędzia Filip Moterski, który składa protesty - poprosił o sprawdzenie wszystkiego raz jeszcze. I Polkę zakwalifikowano do finału, została w nim też Brytyjka Dina Asher-Smith, której, po analizie, poprawiono czas na dokładni takie sam, jak Polka - do jednej tysięcznej. W finale były zaś same gwiazdy, zawodniczki biegające setkę w 10.65-10.70 sekundy. Polka była tu typowym "underdogiem", zawodniczką spełniającą swoje marzenia. Mogła zmierzyć się z rekordem Polski, każde miejsce wyższe niż dziewiąte było sukcesem. Pytanie brzmiało, czy te wszystkie emocje, których doświadczyła trzy kwadranse wcześniej, jakoś jej nie przeszkodzą. Polka pokonała trzy rywalki. Wspaniały finał w Budapeszcie Polka zajęła w nim szóste miejsce - z czasem 10.97 s. Była najlepszą Europejką w stawce, "odegrała" się Brytyjce za tę jedną tysięczną. Triumfowała zaś biegnąca po dziewiątym torze Sha'Carri Richardson. Czy to niespodzianka? Z jednej strony nie, bo kapitalnie prezentowała się w tym sezonie. A z drugiej - wydawało się, że w Budapeszcie Shericka Jackson jest jednak w lepszej dyspozycji. Amerykanka uzyskała czas 10.65 s., Jamajka - 10.72 s. Ten w wykonaniu Richardson to nowy rekord mistrzostw świata, poprzedni był gorszy o dwie setne. Natalia Kaczmarek w finale mistrzostw świata. Najlepszy czas, cudowny finisz Polki Trzecia wpadła na metę Shelly-Ann Fraser-Pryce, też uzyskała znakomity czas - 10.77 s. Ma 36 lat, walczyła o swój szósty złoty medal w jednej konkurencji na mistrzostwach świata (a 15. w ogóle i... pierwszy raz brązowy). Chciała, podobnie jak Paweł Fajdek, wyrównać rekord Siergieja Bubki, który był złoty sześć razy. Jej też się nie udało, ale w przeciwieństwie do Polaka, stanęła na podium. A bez medalu została równie doświadczona Marie-Josée Ta Lou - Iworyjka też walczyła znakomicie, ale czas 10.81 dał "tylko" czwarte miejsce. Przed Polką była jeszcze Julien Alfred z karaibskiego państwa Saint Lucia (10.93 s). A trzy pozostałe zawodniczki - już za nią. Ewa Swoboda szczerze: Wieczór piękny. I straszny zarazem. - Tam na dole panie mi powiedziały, że biegam jednak w finale. Załatwili mi szybko meleksa, pojechałam do strefy, trenerka pomogła poprawić makijaż. To jeden z najpiękniejszych dni w życiu, i najgorszych. Połowa serduszka była złamana, bo nie weszła do finału. A połowa szczęśliwa, bo była w finale. Miałam cel, by być co najmniej ósma. Udało się, pokonałam tę, która była lepsza o jedną tysięczną - żartowała Ewa w TVP Sport.