- Może chce się uściskać z innymi zawodniczkami. Albo po prostu się przejść. Wiesz, to są nerwy - odparł wtedy współkomentator Sebastian Chmara. Ewa Swoboda jednak rzeczywiście była przekonana, że odpadła i nie wystąpi w finale. Było to pokłosie wyników wyświetlonych na tablicy. Polka była przekonana, że czwarta na mecie w drugim wyścigu Nowozelandka Zoe Hobbs okazała się szybsza od niej. A z każdego z trzech półfinałów awans do finału zdobywały dwie najszybsze sprinterki plus kolejne dwie z czasami. Daryl Neita już wiedziała, że z wynikiem 11,03 s nie ma szans być w tej dwójce. Tymczasem Polka Ewa Swoboda miała 11,01 s i była pewna, że ona również odpada. Aż niemożliwe. Dramat dwóch zawodniczek z tego samego kraju Polka Ewa Swoboda wielce zdziwiona Tym większe było jej zdziwienie, gdy organizatorzy mistrzostw świata w Budapeszcie zawrócili ją. Polka zrobiła wielkie oczy, ale oni nakazali jej wrócić do poczekalni. Wynik 11,01 s. dawał jej bowiem wciąż miejsce w dwójce lucky-loserek. Polka więc usiadła na fotelu znowu. Po trzecim biegu doszło do dramatu. Tutaj Brytyjka Dina Asher-Smith finiszująca na trzeciej pozycji też uzyskała 11,01 s., ale komputer wskazał, że wyprzedziła Ewę Swobodę o jedną tysięczną sekundy. Tym razem Polka mogła opuścić poczekalnię bez zatrzymywania. Nie koniec jednak na tym, bo po chwili organizatorzy uznali, że dopuszczą do startu w finale dziewięć zawodniczek, czyli także Ewę Swobodę.