Rok temu Damian Czykier zajął czwarte miejsce w chyba najbardziej kuriozalnym finale mistrzostw świata w Eugene - na 110 m przez płotki. Sklasyfikowano wtedy ledwie pięciu zawodników, bo Jamajczyk Hansle Parchment się wycofał, a dwóch innych zdyskwalifikowano. Teraz nikt od niego takich cudów nie oczekuje - forma w tym sezonie jest gorsza, na co wpływ miała też kontuzja odniesione w jej trakcie. Na razie nie ma znów wyników w okolicach 12,2-12,3 s, a tylko takie mogą gwarantować miejsce wśród najlepszych. Na dodatek zawodnikowi z Białegostoku groźna konkurencja wyrosła także w kraju, zaatakowały go "młode wilczki" w osobach Krzysztofa Kiljana i Jakuba Szymańskiego. Czykier odparł te zakusy w mistrzostwach Polski w Gorzowie, dziś też pokazał, że wciąż jest najlepszy. I wcale nie musi to być jego ostatnie słowo. Niepowodzenie Krzysztofa Kiljana. Świetnie ruszył, a później popełnił fatalny w skutkach błąd W eliminacjach jako pierwszy pokazał się Krzysztof Kiljan, partner życiowy Ewy Swobody, która kapitalnie pobiegła swoje eliminacje ledwie godzinę wcześniej. Na tej samej prostej, choć na innym torze. 23-latek świetnie zareagował na strzał, znakomicie ruszył, ale już na pierwszym płotku popełnił błąd, wypadł z rytmu. Różnica między nim a resztą stawki się powiększała, nie było mowy o awansie. Ten zaś zdobywało czterech płotkarzy z każdego biegu, kolejnych czterech łącznie miało szansę wejść z czasami. Do mety dotarł ósmy - 14.09 to jeden z jego gorszych wyników w tym sezonie. Później już był Czykier, którego forma idzie w górę, to widać po ostatnich startach. Obok siebie miał Jamajczyka Rasheeda Broadbella, numer dwa w tabelach World Athletics za ten rok, ale posiadacza najlepszego czasu. Ledwie półtora miesiąca temu w Kingstonie pokonał ten dystans w 12.94 s. Dla porównania - Polak miał ledwie 13.57 s. Nasz doświadczony lekkoatleta ruszył jednak bardzo dobrze, był cały czas w okolicach czwartej pozycji, dającej awans. Na trzecim płotku pierwszy błąd popełnił Broadbell, zahaczył go, później dotykał już trzech następnym. Złapał jednak właściwy rytm, biegł po awans, gdy na dziewiątym płotku znów za nisko uniósł nogę, a później nadepnął na upadającą przeszkodzę. W efekcie - sam upadł i przeleciał pod ostatnim płotkiem. To oznaczało dyskwalifikację, koniec jego marzeń. Polak zaś to wykorzystał, stoczył zwycięski bój o trzecie miejsce z Włochem Lorenzo Simonellim. Ukończył bieg w czasie 13.49 s, rywal był o jedną setną wolniejszy. - Faworyt do złota odpada w eliminacjach, takie już są płotki, to się zdarza. A ja czuję, że wracam do tej właściwej formy. Już treningi pokazywały, że czasy mogą być jeszcze lepsze od tego dzisiejszego - powiedział w TVP Sport. Jakub Szymański ma czego żałować. Zabrakło mu jednej dziesiątej sekundy Polskie starty na 100 m przez płotki kończył Jakub Szymański, wicemistrz Europy z hali na płotkarskim dystansie 60 m. Aby wejść do półfinału musiał pobiec w granicach swojego najlepszego tegorocznego wyniku, czyli około 13.54 s. Nie dał rady, choć początek był dobry. Zabrakło siły na finiszu, uciekł mu Haitańczyk Yves Cherubin, którego czas 13.56 s był ostatnim dającym promocję do półfinału. Polak uzyskał tylko 13.65 s.