Po dwóch dość kiepskich sezonach, Piotr Lisek zrobił polskim kibicom nadzieję, że jednak wciąż może rywalizować z najlepszymi na świecie. Rok temu w najważniejszych imprezach przepadł w eliminacjach - najpierw w Eugene, później w Monachium. Halowy sezon, którego zwieńczeniem było wicemistrzostwo Europy w Stambule, był jednak sygnałem, że coś zaczyna się zmieniać. Ostatnio doświadczony tyczkarz regularnie skakał co najmniej 5,80 m. A dziś ta wysokość zapewniała miejsce w finale, choć na dobrą sprawę było raczej pewne, że zaliczone w pierwszej próbie 5,75 m też powinno wystarczyć. Polski mistrz świata zakończył zmagania dość wcześnie. Podobnie jak znany Grek Na starcie pojawiło się 34 zawodników, wśród nich trzech Polaków. Paweł Wojciechowski złoto w mistrzostwach świata zdobył 12 lat temu w Daegu, ale od wybuchu pandemii jest już w znacznie słabszej formie. Dziś pokonał w niezłym stylu 5,35 m, czyli pierwszą wysokość, ale na kolejnej - 5,55 m - już poległ. Był wyraźnie zły, uderzył ręką w rękę, nie mógł przeboleć, że tak szybko stracił złudzenia. A później powiedział w TVP Sport, że po igrzyskach w Paryżu prawdopdoobnie zakończy karierę. Trzy rekordy świata, teraz złoto w kapitalnym stylu. Nie ma na nią mocnych Robert Sobera i Paweł Lisek zmagali się w grupie B, która miała lekkie opóźnienie. Obaj też zaczęli od 5,35 m - w pełnym słońcu nie chcieli ryzykować. Zaliczyli tę wysokosć, Sobera, mistrz Polski z Gorzowa, pokonał też 5,55 m. Lisek, o dziwo, strącił poprzeczkę, ale poprawił się za drugim razem. To jednak nic nie znaczyło, bo 5,55 m pokonało aż 23 tyczkarzy. Rywalizacja miała zacząć się rozstrzygać dopiero na 5,70 i 5,75 m. Choć nie w przypadku Greka Emanuila Karalisa, który w marcu razem z Liskiem cieszył się ze srebrnego medalu Halowych Mistrzostw Europy w Stambule. Dziś kompletnie zawiódł, trzy razy strącił już 5,35 m. Odważna decyzja Roberta Sobery. Zostały mu tylko dwa skoki, musiał przejść samego siebie Na 5,70 m Lisek popisał się znakomitą próbą - poprzeczka nawet nie drgnęła. Postawił się w bardzo dobrej sytuacji, ważne, że stało się to za pierwszym razem. Sobera tego szczęścia nie miał - po nieudanym skoku zagrał va banque, przeniósł dwa następne na 5,75 m. 5,70 m nic mu bowiem już nie dawało. W rywalizacji zostało 17 zawodników, licząc Soberę, aż szesnastu pokonało 5,70 m. Lisek był jednym z dwunastu, którzy to uczynili w pierwszym podejściu. Tyle że na 5,75 m nie poszło mu już tak dobrze, wziął za wolny rozbieg, strącił poprzeczkę. A Sobera nawet do niej nie doskoczył, poddał się już po rozbiegu. Jemu została ostatnia szansa, ale ciężko było o optymizm. Rekord sezonu u Sobery to "ledwie" 5,61 m, zaś co najmniej 5,75 m na stadionie skoczył po raz ostatni... dziewięć lat temu. Uciekła przed reżimem Łukaszenki. Właśnie zdobyła pierwszy awans jako Polka Trzynastu zaliczyło 5,75 m. Sędziowie uznali, że dalszej eliminacji już nie będzie A jednak sytuacja się odwróciła, Polacy mogli być szczęśliwi. Lisek w drugiej próbie pokonał 5,75 m, choć przetarł poprzeczkę - drgnęła. Sobera zaś niemal na nią spadł, ale jakimś cudem została na stojakach. 32-letni zawodnik z Wrocławia sam nie mógł w to uwierzyć, był szczęśliwy. A przecież zaryzykował, wziął twardą tyczkę. Nie oznaczało to jeszcze awansu, bo w stawce pozostało 13 zawodników, teoretycznie rywalizacja powinna się przenieść na 5,80 m. Sędziowie uznali jednak, że finał też może się odbyć w powiększonej obsadzie i zakończyli zmagania. To samo miało miejsce przecież w skoku wzwyż. I tak Lisek wraz z Soberą znaleźli się w finale, a walka o medale zacznie się w sobotę o godz. 19.25.